The social network
reż. David Fincher
USA 2010
Ten film to wielkie zaskoczenie (powiedziałabym, że największe w tym roku, ale o tym trudno wyrokować 2. stycznia ;) ). Nie jestem fanką Facebooka, mam konto, ale prawie nieużywane, nie wydaje mi się, żeby istnienie tego portalu cokolwiek zmieniało w moim życiu i w jakikolwiek sposób wzbogacało moje życie towarzyskie. Z tych względów film o twórcy Facebooka wydawał mi się dziwnie mało kuszący, mimo znakomitych recenzji. Jak się jednak okazało, zdolni filmowcy nawet najnudniejszą historię potrafią opowiedzieć w zajmujący sposób, a ta historia w dodatku wcale do nudnych nie należy.
reż. David Fincher
USA 2010
Ten film to wielkie zaskoczenie (powiedziałabym, że największe w tym roku, ale o tym trudno wyrokować 2. stycznia ;) ). Nie jestem fanką Facebooka, mam konto, ale prawie nieużywane, nie wydaje mi się, żeby istnienie tego portalu cokolwiek zmieniało w moim życiu i w jakikolwiek sposób wzbogacało moje życie towarzyskie. Z tych względów film o twórcy Facebooka wydawał mi się dziwnie mało kuszący, mimo znakomitych recenzji. Jak się jednak okazało, zdolni filmowcy nawet najnudniejszą historię potrafią opowiedzieć w zajmujący sposób, a ta historia w dodatku wcale do nudnych nie należy.
Mark Zuckerberg, mając niecałe 20 lat, wpadł na znakomity pomysł przeniesienia życia studenckiego do sieci. Przy pewnej pomocy kolegów, pracując w swoim akademickim pokoju, założył serwis TheFacebook, który w krótkim czasie uczynił ze swojego stwórcy najmłodszego miliardera w historii.
Twórca portalu społecznościowego wykazywał zadziwiająco mało talentów społecznych, można by się pokusić o nazwanie go socjopatą, a już zdecydowanie 'computer nerd' ("maniak komputerowy" nie brzmi tak soczyście). W trakcie swojej błyskawicznej kariery został uznany za dupka, zdrajcę i oszusta, ale czy słusznie?
Film ma znakomity scenariusz - dialogi to mistrzostwo świata. Fantastycznie dobrano aktorów. Zupełnym zaskoczeniem był doskonały Justin Timberlake w roli Seana Parkera. Jesse Eisenberg, grający Marka, był niesamowicie przekonujący. Show skradli mu jednak, moim zdaniem, bracia bliźniacy Tyler i Cameron Winklevoss, wyglądający jak książę William do kwadratu, tylko jeszcze lepiej (swoją drogą bardziej spodobała mi się ich wersja filmowa niż prawdziwa). Specjalna nagroda należy się twórcom filmu za najlepszą w historii scenę wyścigu wioślarskiego.
Polecam.
Jestem bardzo ciekawa tego filmu, mimo, że tak jak Tobie fabuła wydaje mi się mało zajmująca. Ale zachęciłaś mnie, na pewno obejrzę;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się! Scena z wyścigiem była niesamowita i zaparła mi dech w piersiach. Choć osobiście mam cichą nadzieję, że Oscara film nie zdobędzie...
OdpowiedzUsuńpierwotnie myślałam, że ten film będzie przegadany i nudny ale naprawdę jest dobry i bardzo się podobał.
OdpowiedzUsuńO filmie wiele słyszałam, ale jeszcze nie widziałam :)
OdpowiedzUsuńScathach - ja się naprawdę przed seansem zastanawiałam, co można ciekawego powiedzieć o robieniu strony internetowej (no, trochę większej strony ;) ). Można - i to dużo. Zdecydowanie zachęcam.
OdpowiedzUsuńSen Endymiona - nie, ja też bym go nie typowała na zwycięzcę, ale szczerze mówiąc, w tym roku nawet nie wiem, jakie filmy walczą o nagrodę. Już dawno przestałam uważać Oskara za nagrodę, którą rzeczywiście dostają najlepsi. Zresztą, czasem jest kilka rewelacyjnych filmów, czasem nie ma żadnego - a nagroda jest jedna i ktoś ją dostać musi. Sprawiedliwości brak w założeniu ;)
Varia - gadania mnóstwo, a jednak przegadany nie jest :) Nudny też nie, a ja również tego właśnie się obawiałam :)
Aneta - obejrzyj, warto :)