31 sierpnia 2012

Totalny chaos

...panuje w mojej głowie. Nie mogę się jakoś skupić na niczym, czytam na raz dużo, tak dużo, że aż nie jestem w stanie się doliczyć pozaczynanych książek. I żeby one chociaż złe były, ale nie, są ciekawe, a jedna to niepodważalne arcydzieło. I co z tego, zamiast kontynuować, sięgam po następną. Kończy się na tym, że włączam laptopa i oglądam jakieś byle co, np. programy tvn na tvn player. Takiej skomasowanej dawki telewizji już od dawna nie przyswoiłam - od jakichś 7 lat żyję praktycznie bez telewizora (w tym okresie przez 1,5 roku miałam pudło, ale nie używałam). A wczoraj zakończyłam wieczór oglądaniem po raz siedemnasty "Finding Nemo" w oryginale. I nawet nie mogę się usprawiedliwiać przed sobą, że to dla nauki języka, bo teksty z tej bajki znam na pamięć...

Chwilowo mogę więc zrecenzować tylko zaległą, przeczytaną kilka tygodni temu "Fabrykantkę aniołków" Lackberg.



Kto czyta moje recenzje, ten wie, że nie jestem wielbicielką tej kryminalnej sagi, ale jak ktoś mi da tom do ręki, to przeczytam. A że każdy tom trafia w moje ręce, dzięki mojej siostrze, to jakoś tak wyszło, że jestem z losami Eriki i Patrika na bieżąco.

Wady powieści są te same, co w tomach poprzednich (nie będę się powtarzać, odsyłam do ich recenzji). Oczywiście - mamy nową ciążę. Nie może być u Lackberg tomu bez ciąży. Jeżeli rozmnażanie w Szwecji jest rzeczywiście tak obfite jak w tej sadze, to za dwadzieścia lat Skandynawowie zaleją świat. Wyprą nawet Chińczyków. Mamy także w "Fabrykantce..." tradycyjną dla kryminałów szwedzkich sprawę społeczną. Tym razem mowa o ksenofobii i radykalnej prawicy, która ma szansę dojść do władzy, głosząc hasła o Szwecji tylko dla Szwedów. Oczywiście ani w dzieciach, ani w kwestiach społecznych nie ma niczego złego, ale męczy mnie powtarzalność składników, z jakich jest zbudowany absolutnie każdy tom: 1) rozmnażanie, 2) problemy społeczne, 3) zagadka z przeszłości, 4) zagadka z teraźniejszości. Może to tak jak z piosenkami - pisarka uznała, że czytelnicy też najbardziej lubią to, co już znają. Jadąc na tym powtarzalnym schemacie, bez problemu tworzy grubaśne, 500-stronicowe tomy z częstotliwością 1 lub 2 na rok.Całe szczęście jednak, że zagadki kryminalne u Lackberg bywają ciekawe. Tak jest i tym razem.

U wybrzeży Fjalbacki leży mała wysepka Valö, a na niej stoi opuszczony dom. Dawniej mieściła się w niej nieduża, elitarna prywatna szkoła dla chłopców, ale w 1974 r. zamknięto ją - po niewyjaśnionej tragedii, która miała miejsce w Wielkanoc. Policja we Fjalbace otrzymała telefon wzywający ich na wyspę. Kiedy policjanci tam dotarli, w domu dyrektora szkoły znaleźli tylko jego najmłodszą, roczną córeczką. Cała rodzina zniknęła w połowie posiłku. Pokój wyglądał tak, jakby nagle podnieśli się od stołu i wyszli. Nigdy ich nie odnaleziono.

Po 30 latach owa najmłodsza córeczka, wychowana przez rodzinę zastępczą Ebba, wraca na wyspę wraz z mężem. Niedawno spotkała ich tragedia i próbują w nowym miejscu odbudować swoje życie na nowo. Jednak najwyraźniej ktoś, komu nie podoba się ich powrót, postanawia ich zabić... Do akcji wkracza komisarz Patrik Hedström, a po piętach depcze mu jego żona Erika, która ma w planach książkę o tragedii, która wydarzyła się na wyspie.

Jednocześnie poznajemy historię potomkiń pewnej morderczyni z początku XX wieku, zwanej fabrykantką aniołków...

Camilla Lackberg, Fabrykantka aniołków / Änglamakerskan, Czarna Owca 2012
tłum. Inga Sawicka
ss. 496

24 sierpnia 2012

Blaski i cienie podróży w czasie


Wydawnictwo Prószyński i S-ka powinno wydać poradnik na temat tego, jak dobrze ukryć kawał świetnej powieści pod koszmarną okładką. Chociaż w jakim celu je ukrywają, nie mogę pojąć. Gdyby ktoś mi nie wetknął powieści do ręki i nie zmusił do czytania, nawet bym na nią nie spojrzała. To, co "Księga sądu ostatecznego" ma na wierzchu, woła o pomstę do autorki. Na miejscu Connie Willis powiedziałabym projektantowi coś do słuchu. Na pociechę i zachętę okładka angielska (też nie idealna, ale wygląda jakby estetyczniej).

 

Od okładki "Nie licząc psa" też bolą zęby, ale chociaż ma coś wspólnego z treścią, więc wybaczyć łatwiej.

Connie Willis stworzyła kilka powieści o podróżach w czasie, luźno połączonych miejscem akcji i bohaterami. Cykl jest niedługi, liczy 3 tomy*, które można czytać całkowicie niezależnie od siebie. Każda z powieści została nagrodzona - dwie otrzymały zarówno nagrodę Hugo, jak i Nebuli, trzecia "zaledwie" Hugo. Niewtajemniczonym wyjaśniam, że to jedne z najbardziej prestiżowych nagród dla powieści fantastycznych. O dwóch powieściach mowa w tym wpisie, trzecia - dwutomowa Blackout/All Clear - chyba jeszcze nie została przetłumaczona, ale mam ją w planach w oryginale.

Mamy połowę XXI wieku. Podróże w czasie są jednym z elementów pracy historyków. Centrum podróży mieści się na Uniwersytecie w Oxfordzie, skąd badacze wyruszają na swoje wyprawy. Uparta studentka historii, Kivrin Engle, przekonuje profesorów, by wysłali ją do średniowiecza. Jest doskonale przygotowana, niemniej wyprawa uważana jest za zbyt niebezpieczną, by podejmowała ją młoda dziewczyna. Kirvin stawia na swoim, sieć przenosi ją do XIV wieku - razem z rozbitą karocą, upozowaną na ofiarę napadu rozbójników (bo skąd miałaby się ni stąd, ni zowąd, wziąć w wiosce młoda dziewczyna z wyższej sfery).
I nagle uderza tragedia. Współczesny Oxford  zostaje zaatakowany przez wirus nowej grypy. Zarażona tym samym wirusem Kirvin przez kilka dni znajduje się w stanie delirium. Szczęśliwie trafia pod opiekę dość zamożnej miejscowej rodziny.  Zdrowieje i mogłaby  rozpocząć obserwację obyczajowości. Ale nieszczęścia chodzą parami. W wyniku pomyłki Kirvin została przeniesiona w rok 1348 (zamiast planowany 1320 r.) - w czasy wybuchu w Anglii epidemii Czarnej Śmierci. Grypa w Oxfordzie paraliżuje uniwersytet i uniemożliwia ściągnięcie z powrotem nieszczęsnej studentki. Profesor Dunsworthy rozpoczyna samotny wyścig z czasem, żeby uratować Kirvin.

Od książki dosłownie nie można się oderwać. Walka z czasem i bezlitosne epidemie emocjonują tak, że pochłaniałam powieść z wypiekami na twarzy. Należy jednak być świadomym, że nie jest to tylko ciekawa przygodowa lektura - pochód Czarnej Śmierci pokazany jest z bezlitosną szczerością. Czytelnik i bezradna Kirvin moga tylko patrzeć. Cuda się w tym świecie nie zdarzają.

Kiedy już odpowiednio zdołujemy się "Księgą sądu ostatecznego" możemy sięgnąć dla odprężenia po napisaną w zupełnie innym tonie powieść "Nie licząc psa". Większość z Was pewnie odgaduje po tytule nawiązanie do książki "Trzech panów w łódce, nie licząc psa" Jerome K. Jerome - i bardzo słusznie.

Historyk Ned Henry, specjalista od wieku XX, rozpaczliwie poszukuje strusiej nogi biskupa** - w 1940 roku. Nie robi tego dobrowolnie. To pewna bogata Amerykanka, Lady Schrapnell, herod-baba, która budzi lęk w męskich sercach, opętana wizją odbudowy katedry w Coventry, domaga się odnalezienia i dostarczenia do współczesności (2057 rok) artefaktów, które zostały zniszczone podczas bombardowania świątyni w czasie drugiej wojny światowej. Neda, który wykonał zdecydowanie zbyt dużo skoków w czasie, dopada atak choroby, powiedzmy, czasomocyjnej. Żeby mógł odbyć rekonwalescencję, trzeba ukryć go jednak ukryć. Lady Schrapnell nie przyjmuje wymówek. Ned zostaje więc wysłany w czasy wiktoriańskie. Tam, w towarzystwie młodego studenta Terence'a St. Trewes ląduje na łódce, która spokojnie sunie po Tamizie (brzmi znajomo?). Słońce, woda, relaks - jeśli Ned myśli, że to jego przeznaczenie, to grubo się myli. Płynie w sam środek zamotanej intrygi, obejmującej trzy wieki, a w której istotną rolę odegra rozkapryszona panna w falbankach, kotka imieniem Księżniczka Ardżumand i nieszczęsna strusia noga biskupa.

W przeciwieństwie do ściskającej za gardło "Księgi sądu ostatecznego", "Nie licząc psa" to rodzaj obyczajowej komedii. Nie należy jednak wyłączać szarych komórek, bo dzieje się tu dużo (streszczenie fabuły jest praktycznie niewykonalne), a zawiłe właściwości podróży w czasie i ich wpływu na współczesność niekiedy wręcz ciężko pojąć. Mogę polecić nie tylko wielbicielom fantastyki, ale także czasów wiktoriańskich - a szczególnie powieści Jerome'a.

* Gwoli dokładności - powstało też opowiadanie pt. "Fire Watch".
** Nie, nie zdradzę, co to.

17 sierpnia 2012

Tajemnica w amerykańskim miasteczku


Książki Marthy Grimes ukazały się w Mrocznej Serii wydawnictwa WAB, ale krwistego kryminału nie należy się spodziewać. Za to wciągającej zagadki, uroczej bohaterki i nastroju leniwego popołudnia - owszem.

Dawno temu w domu sióstr Devereaux wydarzyła się tragedia. Mała dziewczynka, Mary-Evelyn, wypłynęła samotnie łódką na jezioro i utonęła. Kilkadziesiąt lat później, inna dziewczynka buszuje po opuszczonym domostwie, gdzie meble, ubrania i zabawki Mary-Evelyn pozostały nieruszone, i próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie, co tak naprawdę stało się tamtej nocy? Kim  była dziewczynka, kim były trzy stare panny Devereaux, dlaczego doszło do tragedii?

Bohaterka "Hotelu Paradise" i "Stacji Cold Flat Junction" ma 12 lat, jest bystra, wścibska i zdeterminowana. Nie ma żadnych nadzwyczajnych umiejętności, a jedynie ciekawość świata. No i może zdolność do konfabulacji i szybkiego nawiązywania kontaktów. Emma staje się naszą przewodniczką nie tylko po domu sióstr Devereaux, ale po całym miasteczku Spirit Lake, w którym mieszka. Mocno podupadły kurort posiada na swych uliczkach równie podupadły hotel, który prowadzi matka Emmy. Zawiezie nas też do sąsiedniego Cold Flat Junction, które zawsze robi wrażenie, jakby życie w nim zamarło. Emma dzieli swój czas między pracę w hotelu (jako młodsza kelnerka), użeranie się z nieznośną ReeJane (która uważa się za nie-wiadomo-jakie-cudo, a w przyszłości chce zostać aktorką, modelką, a najlepiej księżniczką), szykowaniem wymyślnych drinków 90-letniej ciotce Aurorze, właścicielce Hotelu Paradise, oraz prywatne śledztwo. Jakby tego było mało - w sąsiednim miasteczku dochodzi do morderstwa.

Zagadka jest bardzo ciekawa, te opuszczone domy, w których kurzem pokrywają się stare zdjęcia  i lalki, doskonale działają na wyobraźnię. Akcja toczy się bardzo leniwie, bo Emma nie jest detektywem i nie może poświęcić śledztwu całego swojego czasu, a zdobywanie informacji naprawdę nie jest takie proste, kiedy ma się 12 lat. Powoli posuwając fabułę naprzód, pozwala nam poznać od podszewki całe swoje słodko-gorzkie życie, a także losy innych mieszkańców miasteczka - mamy tu szeryfa, kelnerkę, nauczycielkę, staruszki-sprzedawczynie, mistrza mechanika i wiele innych postaci.  Postać Emmy ujęła mnie za serce - bo przy całym swoim dążeniu do odkrycia prawdy, jest z pewnością stuprocentowym dzieckiem, które bawi się w dziecinne zabawy, uprawia dziecinne złośliwostki (w stosunku do nieznośnej pani Berthy i pretensjonalnej ReeJane) i często nie rozumie świata dorosłych.

Autorka świetnie odmalowała nastrój miejsc, w których kiedyś coś się działo, a teraz dominuje marazm. Trudno mi jednak zlokalizować akcję w czasie (podobnie miałam z serią o Richardzie Jurym). Pierwszy tom powstał w 1996 r., drugi w  4 lata później. Jednak świat Emmy pozbawiony jest telefonów komórkowych, komputerów, natężonego ruchu samochodowego. Sądząc po niekiedy wspominanych strojach celowałabym raczej w lata 80.

Żeby poznać rozwiązanie tajemnicy z przeszłości, trzeba przeczytać oba tomy. Ale jako że na końcu nie wszystko jest idealnie oczywiste (jak w życiu), od razu złapałam się za trzecią część pt. Hotel Belle Rouen, gdzie pojawiają się spalone ruiny i kolejna zagadka... Ostatni tom Fadeaway Girl (2011) chyba nie został jeszcze przetłumaczony na język polski. Z ciekawostek - przed Hotelem Paradise powstała książka The End of the Pier, która dzieje się w tym samym miasteczku, a bohaterami są: szeryf i kelnerka Maud, którzy występują też (jako postaci drugoplanowe) w tomach o Emmie.

16 sierpnia 2012

Martin Beck wsiada do autobusu

Maj Sjöwall, Per Wahlöö
Śmiejący się policjant
Den skrattande polisen
Amber 2011
ss. 224

Ekranizacja: The Laughing Policeman, reż. Stuart Rosenberg, USA 1973





Sjöwall i Wahlöö to szwedzka para pisarzy, która stworzyła cykl kryminałów o komisarzu Martinie Becku. Ten protoplasta Wallandera i innych skandynawskich detektywów "narodził się" w połowie lat 60. XX w. Mimo że zagadki rozwiązywane przez Becka mają już 50 lat, książki nie tracą na popularności.

Cykl czytuję od przypadku do przypadku i do tego nie po kolei. Dotąd poznałam tylko tom trzeci, Mężczyznę na balkonie, i w recenzji, jak może pamiętacie, raczej narzekałam. Po kolejny (czwarty) tom sięgnęłam z nastawieniem dość sceptycznym i zostałam przyjemnie zaskoczona. Niemal całą powieść pochłonęłam w jeden wieczór, zostawiłam sobie tylko (z żalem) ostatnie strony na rano, bo byłam tak śpiąca, że już nie rozumiałam tekstu pisanego.

Przypadkowy przechodzień dokonuje makabrycznego odkrycia. W piętrowym autobusie znajduje osiem martwych osób. Jedną z ofiar jest policjant, w którym Beck rozpoznaje swojego współpracownika. Ślady zostały zadeptane, ofiar nic nie łączy, zbrodnia robi wrażenie akcji psychopaty. Czy za tragedią kryje się szaleństwo czy skonstruowany z zimną krwią plan?

Wad, o których wspominałam w notce dotyczącej poprzedniego tomu, tym razem nie znalazłam. Zbrodnia nietypowa, śledztwo wciągające - bo początkowo wydaje się zupełnie beznadziejne. Klimat ponury i deszczowy, jak przystało na Skandynawię. Życie prywatne detektywów przedstawione w idealnych proporcjach - ani za dużo go, ani za mało. Ciekawy koloryt lokalny - Szwecja z końca lat 60. nie przypomina społecznego raju, za jaki często się ją teraz uważa. Polecam.

15 sierpnia 2012

Mały comeback

Powróciłam z wakacji, ale bez szczególnego zapału do pracy, a nawet do blogowania. Wyjazd był za krótki o jakieś pół roku ;) Sporo książek udało mi się przeczytać i niedługo pojawią się nowe notki. A na razie, na rozgrzewkę, najciekawsze okładki "Emmy" Jane Austen. Wszystkie piękne, ale największą słabość mam do okładek książek wydawanych w serii "EVERYMAN'S LIBRARY".


 





Winter is coming... Tym razem w komiksie.

Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...