Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zwierzęta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zwierzęta. Pokaż wszystkie posty

21 czerwca 2018

Winter is coming... Tym razem w komiksie.


Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercze stwory nie były wystarczającym zagrożeniem… Dobrzyk wierzy w swojego ogromnego pecha, a jego wiara ma wszelkie cechy samospełniającej się przepowiedni. Mimo pomocy Śmiłki nieustannie wpada w tarapaty. Kiedy w wyniku jego nierozsądnych czynów wszystkie zgromadzone na zimę zapasy żywności przepadają, decyduje się porzucić swoich bliskich, żeby nie narażać ich na dalsze niebezpieczeństwo… Śmiłka rusza jego śladem. Dołącza do niej Korina, księżniczka, która odkrywa, że w coś niepokojącego wydarzyło się w jej ojczyźnie, i chce wrócić do swego ludu, a pomagają im bojowa Żywia i dzielny Labhallan. Na bohaterów czyhają śnieg, mróz i mordercza mgła oraz… zguba zębiełków. Tak, zębiełków. No, wiecie, mały ryjek, białe ząbki…

Zaraz, czy wspomniałam, że mowa o ryjówkach?

Tomasz Samojlik pisze rewelacyjne książki i komiksy o zwierzakach. Uwielbiamy go z dziećmi za opowieści o żubrze Pompiku. Serię o ryjówkach już dawno chciałam przeczytać, bo kogo nie kusi tytuł „Ryjówka przeznaczenia”, ten trąba. Seria liczy sobie cztery tomy – pierwszy to wspomniana „Ryjówka przeznaczenia”, drugi „Norka zagłady”, trzeci „Powrót rzęsorka”, a czwarty i najnowszy to opisana wyżej „Zguba zębiełków”. 

Komiksy przeznaczone są dla nieco starszych, dużo starszych i całkiem już dorosłych dzieci. Są kopalnią wiedzy na temat życia leśnych zwierząt – powiedzmy sobie szczerze, przed lekturą moja wiedza na temat ryjówek była bliska zeru, a to fascynujący temat – wiedzieliście, że ryjówki potrafią się na zimę zmniejszać? Całe, łącznie z mózgiem. Codziennie zjadają dwa razy tyle, ile same ważą, a jeśli kilka godzin nie jedzą – grozi im śmierć. No i mają ząbki zabarwione na czerwono przez tlenki żelaza, co zabezpiecza je przed nadmiernym ścieraniem. 

 

Bez obaw, to nie zbiór encyklopedycznych suchych faktów - przygodowa akcja wciąga, bawi , a edukuje mimochodem. Kiedy Dobrzyk odkrywa (w pierwszym tomie), że ma na brzuchu królewskie znamię i jest ryjówką przeznaczenia - co prawda nader pechową – rozpoczyna się dla niego (i czytelników) ciąg szalonych przygód. Przepowiednia o zagładzie, inwazja norek amerykańskich, pożar lasu, zima bez zapasów żywności (skradzione!), wreszcie cała masa drapieżników – Dobrzykowi i jego  ryjówkowatym przyjaciołom niebezpieczeństwo grozi z każdej strony. Nie da się ukryć – dramatów i wyzwań, które są codziennością małych zwierzątek futerkowych nie wymyśliłby nawet George Martin. Na szczęście Samojlik nie szczędzi humoru, pisze w przeuroczy, żartobliwy sposób i często puszcza do czytelnika oczko. 


Nie stroni przy tym jednak od tematu bardzo poważnego, jakim jest  fatalny wpływ człowieka na środowisko naturalne. Śmieci  wyrzucane do lasu, śmieci wrzucane do pieca, a nawet udomowione zwierzęta – traktowane jak śmieci. Czasem wstyd być człowiekiem...

Komiksy publikuje (bardzo starannie, porządny papier, przyjazny format, twarda oprawa, brawo!) wydawnictwo Kutura Gniewu w serii "krótkie gatki".





16 maja 2016

Majówka ze Słoniem i Mrówką



Uwaga, lektura tej książki ma groźne skutki. Czytelnik zaczyna wszędzie widzieć słonie.
Widzicie tu słonia? Nie?


Ja widzę.


Dla wielbicieli purnonsensu to pozycja obowiązkowa. Las stworzony przez Tellegena zaludniają zwierzaki - co niby oczywiste, ale tylko niby. Ich dobór jest dość swobodny, obok jeża i wiewiórki mamy słonia, nosorożca, lwa i ośmiornicę. Warunki pogodowe bywają niepokojące- wiatr potrafi tak wiać, że odwiewa słoniowi trąbę ("z trudnością utrzymał przy sobie uszy" s. 98)

Co więcej, słoń ma tu te same rozmiary co mrówka, a mrówka, co wiewiórka. Wiewiórka i mrówka to zresztą najlepsze przyjaciółki. Kiedy mrówka choruje, wiewiórka odwiedza ją i zapewnia, że jest bardzo dzielna. A kiedy jest zdrowa, straszy ją pytaniem o to, czy nie sądzi, że one kiedyś się skończą...
Słoń zresztą też przyjaźni się z wiewiórką i przychodzi do niej huśtać się na lampie. Właśnie tak. I za każdym razem, kiedy przelatuje nad stołem, macha do niej i woła - Wiewiórko! Kiedy indziej spacerują po lesie, gęsiego, a wiewiórka pilnuje, żeby słoń nie wpadał na drzewa (zadziwiająco lubi rozbijać się o różne rzeczy "czy bez zderzania się wciąż jestem jeszcze sobą? - zastanawiał się" (s. 106)).

Jest też w lesie żółw, który marzy o tym, żeby zaryczeć (choć w sumie nie jest pewien, czy jest aby na pewno żółwiem) oraz jeż, który chce zawisnąć jak słońce. Konik polny próbuje przeskoczyć wszechświat (co zresztą mu się udaje), a jeż pisze list, choć zna tylko literę W - "pozostałe litery wydawały mu się nieporęczne i raczej bezużyteczne" (s. 76). Krótkie migawki z życia dziwnych mieszkańców lasu zajmują po 2-3 strony, są doskonałe do czytania z doskoku. Podobno to książka dla dzieci, ale nie bardzo w to wierzę. Myślę, że to książka dla mnie :)
Recenzja ukazała się też na blogu Książniczka i braciszek.

Toon Tellegen, Nie każdy umiał się przewrócić, wydawnictwo Dwie Siostry, warszawa 2013, tłum. Jadwiga Jędryas, ilustr. Ewa Stiasny

1 kwietnia 2013

Skarby przeklęte

Wczoraj przypadkiem dojrzałam w telewizji informację o katastrofie w rezerwacie nosorożców w RPA - rozbił się tam helikopter z pięcioma żołnierzami chroniącymi zwierzęta. Jeszcze dwa tygodnie temu byłaby to dla mnie tylko jedna z wielu informacji, którą człowiek rejestruje na krótką chwilę, a potem szybko zapomina. I dobrze. W końcu jaką dawkę dziennych nieszczęść, na które nie mamy wpływu, możemy znieść? Umysł uczy się filtrować takie niusy albo popadamy w obłęd. Mnie jednak akurat ta wiadomość wyjątkowo zapadła w pamięć, a to przez niedawno przeczytaną książkę. Tylko co ma wspólnego reportaż o poszukiwaczach skarbów, czyli "Gorączka" Tomka Michniewicza, z rezerwatem chroniącym nosorożce?


Tomka Michniewicza poznałam przy okazji "Samsary", opisującej jego backpackerskie przygody w Azji. Autor i jego dzieło wzbudzili moja sympatię i obiecałam sobie, że po kolejną książkę też sięgnę. Dotrzymanie obietnicy trudne nie było, jako że tematem następnej książki okazały się skarby. Kto się temu oprze?

Druga wyprawa z Tomkiem (niech mi Autor wybaczy, to nie przez brak szacunku, ale ciężko mi się posługiwać jego nazwiskiem, biorąc pod uwagę, że sam podpisuje się zdrobnieniem, a do tego mam nieodparte skojarzenia z bohaterem serii Szklarskiego) okazała się równie udana, co pierwsza. Styl jest żywy, lekki i świeży. Nie należy oczekiwać poważnego reportażu i głębokiej analizy problemu wydobycia skarbów w świecie, w końcu to opis przygód własnych, niemniej Autor nie ogranicza się do przytoczenia kilku soczystych historii, ale rzetelnie sprawdza wszystkie informacje, które podaje, wiele z nich nawet na własnej skórze...

A historie są zaiste soczyste, prawie jak z Indiany Jonesa, ale prawdziwe - mamy tu i złoto z hiszpańskich kopalni, ukryte na odludziu, i zatopione statki, wypełnione po brzegi skrzyniami pełnymi bogactw, mamy szaleńców, którzy poświęcają życie (często cudze) dla zaznaczonych na starych mapach krzyżyków, normalnych ludzi, których pasja poszukiwania wpędziła w obłęd oraz profesjonalne firmy o gigantycznym budżecie, które zajmują się wyłącznie wydobywaniem skarbów. Mamy też sporo tajemnic, które Autor sygnalizuje, ale których zdradzić nie może, bo poszukiwania skarbów to proceder bardzo niebezpieczny i często nielegalny - można o tym poczytać w ciekawym wywiadzie z Tomkiem Michniewiczem TUTAJ.

Spokojnie, zaraz dojdę i do nosorożców.

Ostatnia część książki dzieje się w Afryce. Tomek i jego przyjaciel dotarli tutaj w tym samym, co powyżej, celu - czyli znaleźć poszukiwaczy skarbów i opisać ich działalność. Ale im jakoś nie wyszło. Czytając, miałam wrażenie, że ta część bardzo tematycznie nie pasuje do reszty książki, choć da się ja podciągnąć pod "gorączkę złota". Po jakimś tygodniu od skończonej lektury przyznaję jednak, że pasująca czy nie, jest to jednak ten fragment książki, który najbardziej mnie poruszył i zapadł w pamięć. Zaczyna się od wstrząsającego opisu życia we współczesnym RPA - w podróży Tomkowi towarzyszy przyjaciel, który w tym kraju spędził dzieciństwo, jeszcze za czasów "szczęśliwych białych" i zderzenie ze współczesnością jest brutalne. Niby już trochę wiem, czytałam i oglądałam, na temat sytuacji w tym państwie, ale nadal uwierzyć mi trudno, jak bardzo ludzie potrafią postarać się, żeby zorganizować sobie piekło.

Ostatnia wyprawa Autora zawiodła go do rezerwatu w Imire, w Zimbabwe. Wstrząsająca masakra, która się tu wydarzyła, sprawia, że Autor świadomie decyduje sie porzucić temat skarbów i zaangażować w całkiem inną działalność. Choć z drugiej strony - tu złotem są dzikie zwierzęta, ich kły i kości, które można przerobić na drogie pamiątki dla bogaczy albo bezużyteczne pseudolecznicze specyfiki. Można więc uznać kłusowników za miejscowych "poszukiwaczy złota" - w każdym razie zostali opętani gorączką, która odebrała im ludzkie cechy. Chwała Autorowi, że on jednak ludzkie cechy wykazał i zaangażował się w pomoc - więcej szczegółów TUTAJ. Szczegółów opisywać nie będę, sięgnijcie po książkę.

21 stycznia 2013

Nagły atak zimy - część 3


Część trzecia i ostatnia opowieści o wielkich mrozach... Tym razem odwiedziłam nie Szwecję,lecz Alaskę. Też zimno - śnieg, mróz, wiatr i przede wszystkim lód. Lód, który więzi trzy wieloryby. Tytuł (polski, oryg. Big Miracle) sugeruje gatunek filmowy "uwolnić orki i inne słodkie zwierzątka", ale tak źle nie jest. Właściwie wcale nie jest źle, to krzepiąca i poprawiająca nastrój historia - przede wszystkim dlatego, że jest prawdziwa. 

 

W październiku 1988 r. oczy Amerykanów zwróciły się w kierunku Barrow na Alasce, gdzie trzy wieloryby zostały uwięzione przez szybko zamarzające wody zatoki. Nie było to zjawisko niezwykłe, takie rzeczy są w przyrodzie normalne, niestety. Na szczęście jednak w tym przypadku znalazło się kilkoro ludzi, którzy nie pozwolili sobie na wzruszenie ramion i postawę "trudno, takie rzeczy się zdarzają". Poruszyli niebo i ziemię - bo jak inaczej nazwać doprowadzenie do współpracy między Amerykanami i Sowietami w tym gorącym (choć zwanym "zimną wojną") okresie - żeby doprowadzić do uwolnienia zwierząt.

Oczywiście, nie jest to dokument, wydarzenia nie są przedstawione idealnie wiernie, ale na szczęście zachowują realistyczny klimat. Nie ma tu disneyowskiej bajkowości, idealizacji prawdziwych bohaterów tych wydarzeń, uczłowieczania zwierząt. Film uczciwie pokazuje, że motywacje postaci były bardzo różne, wielu (większość) pomagało dla osiągnięcia osobistych korzyści, kariery, sławy, dla dobrej opinii publicznej. Niemniej rezultat tych działań był piękny. A że triumf człowieczeństwa rozgrzewa nawet w najcięższe mrozy - zachęcam do obejrzenia. 

Drew Barrymore w roli działaczki Greenpeace'u Cindy Lowry


24 listopada 2012

Twardym trzeba być... Lub puchatym

To mógłby być kolejny skamląco-marudzący mail o tym, że życie jest ciężkie. Mogłabym na przykład opowiedzieć Wam o tym, jak bardzo mój świat obrodził ostatnio w ludzi, Którzy-Wiedzą-Najlepiej. Zwłaszcza wiedzą najlepiej, jak wszyscy inni powinni się zachowywać (bo zachowują się źle i głupio). Zachowanie Nadludzi jest wzorcowe, rzecz jasna - co do tego nie mają żadnych wątpliwości. Błędów nie popełniają. Nigdy. Od robienia błędów są inni (w tej roli np. ja). Samokrytyka na poziomie zerowym, bo o co krytykować siebie, skoro można innych (chyba powinnam tu akurat wziąć z nich przykład i skończyć z samoudręczaniem). Znana z psychologii postawa "Ja jestem OK, Ty jesteś OK" jest dla nich kuriozum - właściwa jest postawa "Ja jestem OK, a wszyscy inni są głupi i się nie znają"...

Zamiast tego jednak, w ten szary listopadowy poranek opowiem Wam o tym, co sprawia, że moje życie jest lepsze. Oto moje trzy puchate Szczęścia:


Najdłużej - bo od 5 lat - jest ze mną królik, zwany Królikiem (choć to dziewczynka, której oficjalnie na imię Nuka). Królik przez większość życia był tłusty, ociężały i godny. Ostatnio przenieśliśmy go na dietę, ze względu na problemy zdrowotne. Rezultat? Królik uwierzył, że jest balonikiem i może unieść się w górę, poszybować nad podłogą i dosięgnąć gwiazd. Czyli wysoko ukrytego żarcia. Ostatnie dokonania:
- dzień po obchodach Halloween dostał się na parapet (!) i skonsumował stojący tam dyniowy lampion oraz część pelargonii. Przesunęliśmy pudło, po którym się wdrapał) w inne miejsce.
- kilka dni później wskoczył na biurko i spożył pół niemłodego już pamiątkowego lizaka w kształcie serca... Odsunęliśmy szafkę, po której przelazł.
- wczoraj odkrył, jak dostać się do suchej kociej karmy (mięsna bo mięsna, ale zawsze karma). Ponieważ już od dawna się do niej dobierał, miska z karmą została ulokowana na niewysokiej szafce - dla kotów żaden problem. Królik wyczaił to i odkrył, że jak dobrze wyceluje, to też da radę... Nie wiemy, gdzie przenieść miskę, cała nadzieja, że po przeprowadzce znajdziemy jakieś dobre miejsce.

Zdjęcie kłamie, Królik jest co prawda wielkim pieszczochem,
ale na kolankach być nie lubi.

Rok w temu w naszym domu zjawiła się Zula, wyżebrana przez Tomka. Jego kolega znalazł cały ślepy miot na progu swojego domu i szukał dla kociaków domów. T. od czasu do czasu podtykał mi filmiki i zdjęcia, mówiąc "zobacz, jakie śliczne" i co miałam zrobić?
Kiedy do nas trafiła, Zula wyglądała mniej więcej tak:


Ponieważ nie zaznała miłości kociej mamy, uznała za swoja mamę mnie i przez rok miała zwyczaj ciamkania opuszka mojego palca, śliniąc się i mrucząc. Ostatnio wyrosła - już nie ciamka, chociaż nadal pakuje się na mnie i mruczy, śliniąc się okrutnie i przebierając łapkami w moich włosach.
Lubi jeść - na ogół konsumuje zawartość swojej miseczki, a potem odsuwa swoja koleżankę i spożywa także jej porcję.
Lubi też wodę. Bardzo długo prowadziła badania w zlewach i umywalkach. Nie przeszkadzało jej to, że woda spływa po niej - po wyjęciu kota spod kranu, można go było wyżąć. Do dziś asystuje mi przy myciu zębów i płukaniu gardła, traktując to jako wyrafinowaną ludzką zabawę.
Najbardziej lubi spać. Jest najmniej kłopotliwym kotem, jakiego znam. Nie rozrabia, nawet nie miauczy, jak ma ochotę, przychodzi się przytulic, jak nie ma - nie zawraca głowy.


Całkowitym jej przeciwieństwem jest Klementyna, która jest z nami od wczesnej wiosny. Klementynkę przygarnęliśmy z domu tymczasowego, jako towarzyszkę dla Zuli - żeby nie czuła się samotna. Wybraliśmy kotka, który lubił inne kotki, bo to było najważniejsze. To, że nie przepadała za ludźmi, nie przeszkadzało nam. Dziewczyny się polubiły, bardzo szybko zaczęły razem bawić i myć wzajemnie, a nawet spać razem w koszyku (choć Zula jest indywidualistka i nie lubi być przygnieciona innym kotem). Jednak po kilku miesiącach oswajania, okazało się, że charakter Klementyny zmienił się o 180 stopni.
Klementyna lubi kotki, a jeszcze bardziej lubi "człowieki".
Potrafi prowadzić dłuuuuugą miauczoną konwersację z dwunożnymi stworami, prezentując całą gamę możliwości swojego gardziołka. I zawsze ma ostatnie słowo.
Wskakuje na kolana i domaga się, żeby ją całować w czółko (na ogół waląc delikwenta 'bykiem").
Mruczy, kiedy tylko się na nią spojrzy, a jak się jeszcze coś do niej powie, to już jest pełnia szczęścia.
Uwielbia bawić się gumkami do włosów - kradnie je na potęgę, a pamięta dobrze, gdzie zwykłam je zostawiać (już się prawie oduczyłam). Ulubiona zabawa to aportowanie - człowiek rzuca, kot przynosi. Pięć godzin z rzędu. Zula patrzy na to na ogół zaspanym okiem z szafki kuchennej i kibicuje ("no, rzucaj jej, rzucaj, bo chcę popatrzeć, jak leci"). Jak człowiek nie rzuca, Klementyna zaczyna miauczeć basem.

Taki właśnie mamy zwierzyniec. A na smutki nie ma to jak ciepłe, mruczące (miauczące, domagające się jedzenia, rzucania zabawek, głaskania, więcej jedzenia i podrap mnie za prawym uszkiem) stworzonko.

2 kwietnia 2012

Some are born to Endless Night

To chyba najbardziej kontrowersyjna książka Tokarczuk. Czytałam sporo recenzji tej powieści i gama odczuć była w nich niespotykana - od zarzutów "mierności i płycizny" po zachwyt. Nie będę Was trzymać w niepewności i wyjaśnię od razu - ja czuję wyłącznie zachwyt. Fantastyczna książka.

Olga Tokarczuk
Prowadź swój pług przez kości umarłych
Wydawnictwo Literackie 2009

Ubrana w kryminalny kubraczek historia okrucieństwa ludzi wobec zwierząt. Na płaskowyżu, w odludnej osadzie w pobliżu Kotliny Kłodzkiej, mieszka starsza pani Janina Duszejko. Życie w bliskim kontakcie z naturą bywa piękne, ale i bardzo ciężkie. Najgorsza jednak dla bohaterki jest świadomość, że piękne dzikie zwierzęta są nieustannie zagrożone przez bandę wąsatych facetów, którzy uganiają się z nimi ze strzelbami, pod sztandarem tradycji i dbania o przyrodę. Kiedy myśliwi zaczynają ginąć w tajemniczych okolicznościach, pani Duszejko podejrzewa, że być może zwierzęta wreszcie zaczynają brać odwet...

Nie dziwię się wcale, ze książka wzbudza tak różne opinie. To, co jest potrzebne do jej pozytywnego odbioru, to współodczuwanie - z główną bohaterką i ze zwierzętami. Ludzie, którzy uważają, że ziemia została nam dana dla naszej przyjemności - razem z całym inwentarzem, który możemy wykorzystywać wedle uznania - pewnie odczytają tę powieść jako zlepek dziwacznych idei nawiedzonej staruszki. Dla mnie to swoisty protest song przeciw temu jak urządzony jest świat - jak sami go urządzamy. Mogę się pod nim podpisać obiema rękami. Nie jem mięsa, a zwierzęta stawiam często wyżej niż ludzi. Dla mnie sprawa jest prosta - przykazanie mówi "nie zabijaj". Nie: "nie zabijaj ludzi", tylko "nie zabijaj". Nikogo. Nie będę pisała nawet, co sądzę o myśliwych, bo musiałabym użyć całej masy niecenzuralnych słów. Ciężko mi się czytało fragmenty o polowaniach... O morderstwach popełnianych na ludziach jednak łatwiej, a na myśliwych - bez większego problemu (bo w końcu, kto mieczem wojuje...).

Irytuje mnie zarzucanie autorce, że napisała książkę o ekologii i wegetarianizmie, bo to chodliwy temat. Myślę, że napisała o tym, co głęboko odczuwa. Czytałam na papierze własne myśli - nie da się tego stworzyć, jeśli nie potrafi się tego czuć. Drażni mnie także zarzucanie powieści, że nie jest to thriller idealny - myślę, ze nie takim miał być, bo nie o znalezienie mordercy w nim chodziło. To tylko forma. Zresztą jako kryminał też mi się czytało świetnie i nie mam mu pod względem fabuły nic do zarzucenia.

Zachwyciła mnie też konstrukcja głównej bohaterki - jednej z tych starszych pań, która przez osoby z zewnątrz odbierana jest jako typowa dziwaczka (bredzi o astrologii, bombarduje listami policję, rzuca się z pięściami na myśliwych), ale która wzbudza sympatię, jeśli pozna się ją "od środka" (książka napisana jest w pierwszej osobie, możemy więc śledzić tok myślenia bohaterki). Śmieszyły mnie zarzuty recenzentów, że Tokarczuk promuje astrologię, a także że widzi Czechy jako raj. Zachwyty nad Czechami były - w moim odczuciu - myśleniem życzeniowym (z pełną tego świadomością) na zasadzie: "gdzieś tam przecież musi być lepiej, a ludzie muszą być mądrzejsi". Też czasem próbuję w to uwierzyć, ale przeważa u mnie poczucie, że cały świat to jedno bagno...

Pozostaję bezkrytyczna wobec Tokarczuk,a "Prowadź swój pług..." z pewnością nabędę na własność - ciężko mi się rozstać z egzemplarzem bibliotecznym.

P.S. Po raz pierwszy dzięki tej powieści zetknęłam się z twórczością Williama Blake'a. Z pewnością będzie to znajomość kontynuowana z mojej strony.

“Every Night and every Morn
Some to Misery are born.
Every Morn and every Night
Some are born to Sweet Delight,
Some are born to Endless Night”
― William Blake, Songs of Experience

21 listopada 2011

Meczenie owiec


Jeśli w bezsenne noce zdarzało Wam się liczyć: pierwsza owca..., druga owca..., trzecia..., to po tej lekturze będziecie liczyć: Matylda..., Sir Ritchfield..., Panna Maple..., Wrzosowata..., Chmurka...

Leonie Swann
Sprawiedliwość owiec
wyd. 3, Amber 2011
Triumf owiec
wyd. 1, Amber 2011

Przyznaję, że początkowo podchodziłam do tych książek, jak do...hmm..do kozy. Powieści, których bohaterkami są owce? W dodatku kryminał i thriller? I powieść filozoficzna na dokładkę? Na szczęście się przemogłam i bardzo się z tego cieszę. Owce upiększyły mi kilka miesięcy, bo czytaliśmy sobie o nich z T. na głos do poduszki. Długo to trwało, bo - tak jak w przypadku liczenia - po kilku owcach zasypiałam, ale bynajmniej nie dlatego, że było nudno.

W pierwszym tomie przygód stadko bystrych owiec, żyjących szczęśliwie na odludnej zielonej polanie ze swoim pasterzem, traci opiekuna w sposób tyle brutalny, co tajemniczy.
- Jeszcze wczoraj był zdrowy - powiedziała Matylda, nerwowo strzygąc uszami.
- To nie ma nic do rzeczy - zauważył Sir Ritchfield, najstarszy tryk w stadzie. - Nie umarł na chorobę. Szpadel to nie choroba.
Owce, zdegustowane szpadlem sterczącym ze zwłok ich pasterza, postanawiają przeprowadzić śledztwo i wykryć zbrodniarza. Nie będzie to proste, gdyż umysł owcy śledczej wędruje ścieżkami krętymi jak baranie rogi. A w dodatku szybko okaże się, że w pobliskim miasteczku tajemnice kłębią się na podobieństwo jagnięcego runa...

W drugim tomie owce opuszczają Irlandię, by wraz z nową pasterką zamieszkać we Francji, na pastwisku przy starym zamku. Szybko okaże się, że nie ma tam co liczyć na idyllę. Pojawią się nowe zwłoki, nowe zagadki, a owce staną w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa i ... stada kóz.

Nie należy oczekiwać Sherlocka Holmesa na łące - trzeba wziąć poprawkę, że z takimi bohaterami to nie będzie typowy kryminał. Jest zagadka, śledztwo i rozwiązanie, ale wszystko to przepełnione jest mnóstwem absurdalnego poczucia humoru i jest on, przynajmniej dla mnie,ważniejszy niż intryga. 

Leonie Swann po prostu weszła w skórę owcy. Nie mogę sobie teraz wyobrazić, że owce nie myślą w taki sposób. Przyznam, że podczas ostatniego pobytu w górach przyglądałam się ich stadu z dużą podejrzliwością...

Bardzo urokliwa lektura, bardzo relaksująca. Znalazła się na liście moich leków na chandrę. Polecam :)

4 stycznia 2011

Filmowy Nowy Rok - część 2.

Soren i Kludd to dwaj bracia. Soren żyje w świecie baśni - uwielbia opowieści ojca o mitycznych wojownikach Ga'Hoole i chciałby zostać jednym z nich. Kludd interesuje się tym, co "tu i teraz", nie lubi bajek i naśmiewa się z brata. Pewnego dnia, kiedy ich świat wywróci się do góry nogami, obydwaj staną przed strasznym wyborem, a jedynym dla nich ratunkiem mogą stać się Strażnicy Ga'Hoole - jeśli istnieją...

Aha, czy wspomniałam, że wszyscy bohaterowie to sowy?


Legendy sowiego królestwa: Strażnicy Ga'Hoole 
Legend of the Guardians: The Owls of Ga'Hoole
reż. Zack Snyder, Australia, USA 2010

Fabuła  nie jest specjalnie skomplikowana ani zbyt oryginalna - mówi, jak niemal wszystkie bajki, o odwiecznej walce dobra ze złem. Ogląda się ją bezboleśnie, a nawet, mimo prostoty - przyznaję bez bicia - z przyjemnością. Tempo akcji jest naprawdę szybkie, wydarzenia biegną bez chwili oddechu - aż się zastanawiałam, jakim sposobem nadążają za tym dzieci, ale może ja się nie znam. Ostatecznie wychowałam się na Reksiu i Misiu Uszatku, a nie na grach komputerowych. Prawdopodobnie dzieci nie będą też miały problemu z brutalnością walk (na metalowe pazury, chociaż odbywa sie bez rozlewu krwi). Styl prowadzenia akcji jest ogólnie dość komiksowy, ale czego można oczekiwać po Zacku Snyderze, reżyserze filmu "300".

Pod względem wizualnym jednak "Legendy..." to prawdziwy majstersztyk - animacja oszałamia urodą, ogląda się to to z otwartymi ustami, a jedyne, co przychodzi do głowy, to mało inteligentne "wow".  Co ja wam zresztą będę pisać, zobaczcie sami:

 


Twórcy mieli pewną manierę spowalniania niektórych ujęć, jakby mówili: "ej, patrzcie, ale nam to ładnie wyszło, nie? widzicie, widzicie, jak mu się piórka ruszają i jak te kropelki lecą, i jak ten ogień lśni, i jak...". Ale co tam, rzeczywiście ładnie im wyszło, więc nawet mi to nie przeszkadzało.


 Dużym dzieciom gorąco polecam.

Winter is coming... Tym razem w komiksie.

Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...