30 marca 2014

Klasyka Pięknie Wydana

Obiecywałam jakiś czas temu na blogu Klasyka Młodego Czytelnika, że rozpocznę nową serię wpisów na temat pięknie wydanych książek z gatunku dziecięcej klasyki. Wreszcie nadszedł czas realizacji obietnicy. Przyznam, że zmotywowały mnie do tego dwie sprawy.

Sprawa pierwsza - "Pierwsza książka mojego dziecka", która niedawno dostała kolejną dotację od ministerstwa kultury. Wątpliwej urody strona wizualna dzieła została ostro oprotestowana przez ponad stu wykładowców akademii sztuk pięknych, psychologów, ilustratorów i wydawców książek dla dzieci. Irena Kuźmińska, szefowa Fundacji ABCXXI - Cała Polska Czyta Dzieciom, która przygotowywała rzeczoną książkę, odpowiedziałą na zarzuty, że celem akcji jest dziecko, a nie książka. Przy całym szacunku dla pani Kuźmińskiej, skądinąd mądrej kobiety, zasłużonej dla rozwoju czytelnictwa w Polsce (bardzo ciekawy wywiad TU), nie mogę się z nią zgodzić. Czemu nie można upiec dwu pieczeni przy jednym ogniu i zadbać nie tylko o rozwój mowy malucha, ale i o jego edukację estetyczną. Pal już licho czystą przyjemność obcowania z ładnymi obrazkami, bo zdaniem pani Kuźmińskiej dzieci potrzebują "wyrazistych, kolorowych, najlepiej konturowych rysunków, które dorosłym raczej nie przypadają do gustu"* - czytaj, dzieci lubią brzydkie obrazki. To bardzo ciekawe stwierdzenie, ale nieprawdziwe. Moje roczne dziecko z równym zainteresowaniem ogląda zarówno klasyczne ilustacje Szancera, malarskie impresje Erica Carle, zdjęcia, jak i pseudodisneyowskie bohomazy. Ale staram się, żeby z bohomazami miało jak najmniejszą styczność... Pomijając już kwestię edukacji estetycznej - czytanie książki (dobrej) to przyjemność. Ale czytanie pięknej książki to przyjemność podwójna. A czytanie pięknej książki dziecku to jeszcze w gratisie przyjemność dla rodzica.
Więcej o "Pierwszej książce..." możecie poczytać w świetnym zeszłorocznym wpisie na blogu
Czytanki-Przytulanki.



http://www.apartmenttherapy.com/most-beautiful-childrens-books-in-the-world-196504
Kliknijcie obrazek i obejrzyjcie 20 pięknych okładek książek dla dzieci
* Cytat stąd

Sprawa druga to bolesne poszukiwania książeczek dla mojej rocznej córeczki. Z pięknymi książkami dla starszaków, drukowanymi na zwykłym papierze, nie ma problemu, niestety takie książeczki córka błyskawicznie przerabia na confetti, a nawet gryzetti ;) Książeczki tekturowe natomiast wołają o pomstę do nieba. Większość jest tak potwornie brzydka, że nie chciałabym, żeby moje dziecko kiedykolwiek miało z nimi kontakt. Te ładne też są, ale to często książeczki obrazkowe, do opowiadania, a my poza nimi chcielibyśmy też takie z wierszykami, bo córa uwielbia słuchać rytmicznego tekstu. Jak paskudnie można zilustrować biednego Brzechwę czy Tuwima, to się w głowie nie mieści. Co z tego, że książeczki są tanie? Udaje mi się wyłuskiwać co ładniejsze, a przynajmniej przyzwoite, z księgarnianych stosów, ale nie jest to zadanie łatwe. Odtrutką na zalew tekturowych koszmarków jest dla mnie wyszukiwanie (i gromadzenie) pięknych pozycji, które zainteresują córkę dopiero za kilka lat.

Pewnie sporo osób ma podejście bliskie szefowej Fundacji ABCXXI - dziecko się nie zna, a że jest ciekawe świata, wszystko co kolorowe przyciągnie jego wzrok, więc po co się wysilać. Ja jednak uważam, że świadomy rodzic nie karmi dziecka byle czym, czy chodzi o strawę zwykłą, czy duchową. Nie czytajmy dzieciom książek byle jakich, bo grafomańskie wierszyki nie rozwiną miłości do literatury, a paskudne ilustracje - wrażliwości na piękno.

Przygotowałam dla Was kilka wpisów w ramach tego cyklu - opiszę w nich ukazujące się obecnie w różnych wydawnictwach serie klasyki dziecięcej, które cieszą oko odbiorcy. W późniejszych wpisach znajdzie się także miejsce dla pojedynczych perełek, wydanych w ostatnich latach, a jak się uda, to i tych archiwalnych. Ciekawych zapraszam TUTAJ - wpisy już wkrótce.

21 marca 2014

Co przeczytałam, jak mnie nie było - część 2.

"Gdzie żyją tygrysy" Jean Maria Blas de Robles, Wydawnictwo Sonia Draga 2010

Prawdopodobnie moja ostatnia największa pomyłka. Bardzo chciałam tę książkę przeczytać, opis brzmiał dla mnie niezwykle kusząco, współczesna intryga przeplatana pamiętnikiem z XVII wieku. Współcześnie rzecz dzieje się w Brazylii, mamy tu mężczyznę imieniem Eleazar, który pracuje jako korespondent wojenny, choć słowo "pracuje" nie bardzo do niego pasuje. Lepiej - wegetuje. Poza przesiadywaniem w barze zajmuje się też opracowaniem starego manuskryptu, biografii Atanazego Kirchera, jezuity, podróżnika, odkrywcy i wynalazcy. Równolegle poznajemy losy byłej żony Eleazara, Elaine, która udaje się z wyprawą badawczą (poszukiwania skamielin) w sam środek dżungli, gdzie od dzikich zwierząt bardziej niebezpieczni okazują się ludzie. Jest też ich córka, Moema, studentka etnologii, studiująca raczej w teorii niż w praktyce, która wiedzie ekscentryczny żywot lesbijki-narkomanki i stara się jak może doprowadzić się do kompletnego upadku. Te rozdziały przeplatane są fragmentami (długimi) owego rzekomego XVII wiecznego manuskryptu.

Rozczarowałam się bardzo, chociaż to nie jest zła książka, wprost przeciwna,  była nagradzana i na pewno znajdzie swoich zwolenników. Jest dopracowana fabularnie, przemyślana, napisana z talentem, łatwo uwierzyć w realność współczesnych bohaterów, a nad wszystkim unosi się wzorcowy smutek tropików. Mimo wszystko, zupełnie nie mogłam się wciągnąć, nie bardzo mnie obchodziło, co stanie się z bohaterami, a fragmenty XVII-wiecznej biografii nudziły nieziemsko - mnie, wielbicielkę historii, pamiętników i biografii - toż to powinien być dla mnie rarytas. Ale nie był. W ddatku choć napisany stylizowanym językiem, manuskrypt wydał mi się zupełnie niewiarygodny.

Powieść liczy sobie 700 stron. Przeczytałam może 1/5, potem trochę przekartkowałam z nadzieją, że dalej będzie fragment, w który się lepiej wciągnę. Nie było, przekartkowałam dalej, podczytałam, przekartkowałam do zakończenia, sprawdziłam co stanie się finalnie z bohaterami. Zakończenie było ciekawe, ale zupełnie nie brakowało mi do szczęścia wiedzy, co działo się z bohaterami przez te przekartkowane kilkaset stron. Z ulgą zamknęłam książkę. No i najgorsze - zanim jeszcze przeszłam do kartkowania natrafiłam na jedne z najbardziej obrzydliwych opisów gwałtu, jaki miałam nieprzyjemność czytać. Przyznaję, że bardzo mi to zohydziło powieść, straciłam do niej serce, ale niestety obrazu z głowy nadal ciężko mi się pozbyć. Może to świadczy o kunsztcie autora, że potrafił to tak plastycznie oddać, ale na co mi taki kunszt...

15 marca 2014

Ja Tarzan, ty... Janina (Czytam klasykę)

 Tarzan to jeden z tych niezwykłych bohaterów literackich, który jest rozpoznawany przez wszystkich*. Wszystkich, a nie - wszystkich czytelników. Ręka w górę, kto nigdy nie słyszał jego imienia. Czy widzicie oczyma wyobraźni półnagiego mężczyznę, człowieka-małpę, huśtającego się na lianach? Brawo! To on! Tkwić wyraźnie w ludzkich umysłach w sto lat po narodzinach to jest coś.

Jednocześnie jednak książka Burroughsa dogorywa gdzieś w mrokach bibliotecznych półek, od 15 lat nie wznawiana, na allegro do nabycia już od złotówki. Pocieszam się, że być może wkrótce doczekamy się reaktywacji Tarzana, bo w roku 2016 ma się w kinach pojawić nowa ekranizacja, a wiadomo, co się przy tej okazji dzieje. Zapomniane książki wracają na sklepowe półki w lśniących filmowych szatach. Trudno zliczyć, która to będzie ekranizacja, Tarzan bowiem, jako postać niesłychanie plastyczna, nader szybko i sprawnie wyskoczył z kart powieści, ruszając na podbój Hollywood. Pierwsza ekranizacja powstała 6 lat po ukazaniu się książki - w 1918 r.:


Potem nastąpił prawdziwy wysyp filmów, kontynuacji, seriali, filmów animowanych oraz adaptacji, które rzucały Tarzana w czasy nam współczesne, a także sztuk teatralnych i słuchowisk. My odkopmy jednak prawdziwego Tarzana spod zwojów filmowej taśmy.


Cały wpis na blogu Klasyka Młodego Czytelnika.

14 marca 2014

Co przeczytałam, jak mnie nie było - część 1.


 
 


Całkiem niezły wynik, moim zdaniem, biorąc pod uwagę moje nieustanne narzekanie na brak czasu (a nie uwzględniłam lektur na Klasykę Młodego Czytelnika oraz dwóch czytadeł Mary Stewart wchłoniętych przez uszy). Mam zresztą wrażenie, że było ich więcej, ale

O lekturach w kolejności okładek (która to kolejność przypadkową jest):

1. "Crimen" Józef Hen, Wydawnictwo Erica, 2011

To zdecydowanie mój hicior roku, majstersztyk powieści historyczno-przygodowej, jedna z tych książek, które celowo czyta się w ślimaczym tempie, aby się za szybko nie skończyły. Skończyło się zresztą, niestety, ale rzuciła się na poszukiwanie innych książek pisarza, bom zauroczoną niezwykle. Dawno się nie zdarzyło, żebym się zakochała w bohaterze... Obowiązkowa lektura dla wszystkich wielbicieli klimatów z serii o Kacprze Ryksie, powieści "Którędy droga" Iana Pearsa lub sienkiewiczowskiej trylogii. Czytając, cały czas miałam wrażenie, że to nowość, chyba przez niezwykłą świeżość narracji, a to książka starsza ode mnie, bo już czterdziestoletnia - za to wielokrotnie wznawiana. Nawet serial na jej podstawie nakręcono, o którym nigdy nie słyszałam, a co z tego wynika - nie widziałam, i nie wiem, czy zobaczę. Uwielbiam wszelkie ekranizacje, a jednak tym razem nie wierzę, że nawet najlepszy film mógłby tej książce dorównać (a na pewno nie taki, w którym Tomasza gra Bogusław Linda).

Rzecz dzieje się na początku XVII wieku, gdzieś około 1620 roku, na terenie Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Młody, ale dość już przez życie i wojnę doświadczony szlachcic, Tomasz Błudnicki, powraca do domu, by dowiedzieć się, że jego ojciec zmarł w tajemniczych okolicznościach, a majątek niemal przestał istnieć. Nikomu nie może ufać, bo nie wiadomo, kto wróg, kto przyjaciel i czy to nie najbliższy sąsiad ojca jest odpowiedzialny za tytułowy crimen*. A może nie on, tylko jeden (lub wielu) z gniazda zbójów Rosińskich. A może infamis poznany po drodze, a może wioskowy przygłup, mąż ojcowskiej kochanki, a może... Tomasz ma dojmujące poczucie braku sensu (współcześnie powiedzieliby - depresja), ale równie silne poszanowanie dla honoru rodu i śmierć ojca chce pomścić, zaczyna więc śledztwo, a śmierć czyha za każdym zakrętem...
Tak o książce pisał sam Autor:
Pisząc Crimen żyję równolegle drugim życiem. W Sańsku i okolicach, w początkach siedemnastego wieku, pośród postaci, które obdarzyłem życiem, kocham się naraz w Urszuli i Jewce, bardziej w Urszuli, choć i Jewka mnie kusi, biorę cięgi, ale zachowuję postawę wyprostowaną wraz z moim bohaterem Tomaszem Błudnickim. (…) A kiedy wprowadzę do tej mojej krainy czytelnika, będziemy mieć tę nową przestrzeń jako obszar wspólny i wspólnych znajomych: wspaniałego Ligęzę, zadziwiającą sektę ariańską z niezłomnym bratem Gabrielem, tragicznego Tatara Rachmeta, gniazdo zbójeckie Rosińskich, starostę jurydycznego, który tropi zbrodnię jak nowoczesny detektyw, teorbanistę, śpiewającego o niej na jarmarku i wielu innych.

* łac. zbrodnia.

2. "Śnieżna pantera" Peter Matthiessen, Wydawnictwo Zysk i ska, 1999

O tej książce naprawdę nie wiedziałam wiele, kiedy po nią sięgałam. Tyle, że polecali ją blogerzy, którym ufam. Góry, śnieg, sens życia, a czytanie jej to coś, co z angielska zwą life-changing experience.

Peter Mathhiesen ruszył na wyprawę w Himalaje wraz z biologiem, Georgem Schallerem. Schaller szukał błękitnych owiec, żeby badać ich obyczaje godowe. Matthiessen sam nie wiedział, czego szuka. Tytułowej śnieżnej pantery, buddyjskiego przewodnika duchowego, ukojenia, a może sensu życia? Jego żona niedawno zmarła po ciężkiej chorobie, to takie wydarzenie, po którym pytania o sens tego wszystkiego stają się wręcz palące. No, więc ruszył Mathhiessen pod górę, po śniegu i stromych zboczach, przez odludne i niebezpieczne urwiska, ale i przez liczne zamieszkane przez tubylców wioski. Szedł i szedł, a sensu nie było, tak jak i nie było śnieżnej pantery. Na ogół bywało chłodno i głodno, do domu i dzieci daleko. Szedł, cierpiał niewygody, obserwował miejscowych oraz tragarzy, którzy jakoś nie cierpieli mimo tychże niewygód, obserwował góry, dziką przyrodę, ale przede wszystkim sam siebie. Nie będę Wam psuć lektury, więc wniosków nie ujawnię. Powiem tylko, że warto się zastanowić, czy spotkanie śnieżnej pantery jest warte gorączki oczekiwania na ten fakt. A może jej niespotkanie jest równie ważnym wydarzeniem życiowym, które należy docenić?

Nie było to dla mnie doświadczenie, które odmieniło moje życie, może dlatego, że sporo już czytałam o buddyźmie i innych filozofiach wschodu, a także filozofii dobrowolnej prostoty, w związku z czym wnioski Autora nie były dla mnie odkryciem. Początkowo zresztą czytając, czułam się lekko zawiedziona, bo to miała być lektura życia przecież. Tak podczytywałam, podczytywałam, zawód jakoś bladł, w pewnym momencie okazało się, że tak mi się jakoś dobrze z z Matthiessenem po tych górach wędruje. Cieszę się, że miałam okazję tę podróż odbyć i na pewno będę książkę polecać innym szukającym sensu. A jeden cytat zamierzam sobie umieścić w miejscu, na które będę stale spoglądać: "Oczywiście, że jestem szczęśliwy!  Tu jest cudownie! Zwłaszcza, że nie mam wyboru!"*.

* Peter Matthiessen Śnieżna pantera, Wydawnictwo Zysk i ska, wyd. 2, Poznań 1999, s. 230.

3. "Portret w sepii" Isabel Allende, Wydawnictwo Muza, 2005

Czego NIE należy robić, kiedy się zalega w łóżku z gorączką, ogólnym rozbiciem i obolałym gardłem? Nie należy fundować sobie szaleńczej podróży przez kilka krajów i sto lat historii w postaci rodzinnych sag, czytanych jedna po drugiej, bez chwili oddechu pomiędzy, a każda po około 500 stron tekstu. Potem się kończy z takim mętlikiem w głowie, że człowiek (rzeczony, z gorączką) ma problem z przypomnieniem sobie nazwisk własnych krewnych. (Na swoje usprawiedliwienie mam tylko fakt, że przy małym dziecku jedynie angina pozwala poświęcić się całkowitej czytelniczej orgii.) Błąd ten jednak poczyniłam i zaczęłąm właśnie od Chile z początku XX w. "Portret w sepii" to właściwie druga część trylogii Isabelle Allende, ale doskonale sprawdza się w czytaniu jako zupełnie osobna książka, jeśli się pozostałych tomów nie zna. (*Z ciekawostek - ta trylogia napisana została od tyłu, to jest od tomu trzeciego, "Domu duchów", który przez lata - od 1982 r - wcale nie był żadnym tomem, tylko całkiem niezależną powieścią solo. Przestał występować solo 20 lat później, kiedy około roku 2000 zostały dopisane dwa wcześniejsze tomy. Trylogia pisana była od tyłu i ją też od tyłu czytam, a między tomami robię odstępy około dziesięcioletnie, "Dom duchów" czytałam chyba na studiach, teraz, po jakichś 10 latach przeczytałam drugi, to do pierwszego mi jeszcze hoho i jeszcze trochę zostało.)

Bohaterką jest Aurora de Valle, wnuczka Elizy Sommers i Pauliny de Valle (bohaterek "Córki fortuny"), której życiorys zaczął się komplikować właściwie od poczęcia, a to za sprawą bardzo pięknej lecz niezbyt bystrej matki, która uległa miejscowemu don Juanowi, zamiast wybrać dobrego i zakochanego w niej Severa de Valle. Śledzimy losy małej Aurory od owego poczęcia, przez dramatyczne narodziny i kilka lat szczęśliwego dzieciństwa w rodzinie Sommersów, o których wspomnienia zostają następnie starannie wymazane przez drugą babkę Paulinę de Valle, przez wyprowadzkę ze Stanów Zjednoczonych do Chile, dorastanie, naiwne uczucie, małżeńską pomyłkę, pasję fotograficzną, aż osiągniemy ten moment, kiedy - zdaniem autorki - możemy już spokojnie bohaterkę porzucić... Ciekawe, drobiazgowo opisane losy, bardzo multikulturowe, a wręcz multirasowe - mamy tu północnych i połudnowych Amerykanów, ale także Chińczyków. Tylko jakoś nic z nich nie wynika, przeczytałam, odfajkowałam i przeszłam do kolejnej lektury.

To dobra książka. Czytało mi się lekko, łatwo i przyjemnie - styl bardzo allendowski, mnóstwo pobocznych wątków i postaci, wplecionych rzeczywistych wydarzeń historycznych, trochę realizmu magicznego, ale jednak bardziej realizmu. Zgrabne powiązanie z fabułą "Domu duchów". Obyło się jednak bez fajerwerków i tego wrażenia, jakie zrobił na mnie wspomniany "Dom..." (chociaż dawno czytałam, może teraz bym się nie zachwycała?) Przeczytałam, nie żałuję, ale do historii już nie wrócę, książka powędrowała do ludzi. Nic jej właściwie nie mam do zarzucenia, wiec może ja po prostu nie jestem wielbicielką sag? Możecie polecić jakąś absolutną sagową rewelację, którą po prostu trzeba przeczytać i która mnie zwali z nóg?



Winter is coming... Tym razem w komiksie.

Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...