...inaczej się udusi, jak wiadomo. Musi przeczytać coś niezbyt mądrego, lekkiego i niezostawiającego większego śladu w pamięci. No więc odnotowuję, że przeczytałam.
Pamiętam, że czytałam nie najgorsze recenzje tej powieści, dlatego zgarnęłam z bibliotecznej półki. (W dodatku bohaterka nosi imię mojej córki). Ode mnie jednak pochwał nie usłyszycie - to powieść zupełnie o niczym, oparta na schematach zdartych ze zużycia do gołej czcionki, banał na banale. Taki harlequin, który udaje, że jest czymś więcej. Nie mam nic przeciw harlequinom, ale nie lubię, jak się podszywają pod powieść psychologiczną. Trzeba autorce przyznać, że pióro ma lekkie i jak się już zacznie czytać, to tekst sam leci. Zdania składa zgrabnie i główna bohaterka jest dość sympatyczna (choć momentami dziwna do granic prawdopodobieństwa). I mimo że dość szybko się zorientowałam, że niczym mnie ta fabuła nie zaskoczy, to jakoś doczytałam do końca, skwitowałam wzruszeniem ramion i tyle tego doświadczenia.
Powieść podzielona jest na dwa głosy. Pierwszy głos należy do do 40-letniej kobiety, Elizy, drugi do nastolatki, Sandry/Cassandry. Eliza żyje dręczona wspomnieniem sprzed lat, kiedy jej przyjaciółka, Rose, utonęła w stawie. Ma poczucie, że mogła tej tragedii zapobiec, więc oskarża się o niemal o morderstwo, co radośnie popiera jej otoczenie... Niespodziewanie odzywa się do niej ojciec Rose, którego nie widziała od czasów tragedii, a który najwyraźniej pragnie pojednania, stojąc nad grobem.
Historia Sandry to retrospekcja, rozgrywa się niedługo przed utonięciem Rose. Sandra, która chce być nazywana Cassandrą, to pretensjonalna dziewczyna, która trafia do dobrej szkoły z internatem. Czuje się gorsza od wszystkich, chce udowodnić, że jest inaczej, klasyczny przypadek kompleksu niższości splecionego z kompleksem wyższości. Aspiruje do "elity", którą tworzą trzy przyjaciółki: Rose, Eliza i Portia.
Mam słabość do książkowych szkół z internatem i do tajemnic z przeszłości, ale niestety cała historia zbudowana została na wyeksploatowanych schematach, więc nie polecam. No chyba, że musicie...
Marika Cobbold
Utonięcie Rose
Muza 2012
Niepoprawna wielbicielka "Alicji w Krainie Czarów", zawyża poziom czytelnictwa, folguje nałogowi, uprawia tsudoku i hoduje dwa małe mole (książkowe). Poprzednia nazwa bloga (Jedz, tańcz i czytaj) zdezaktualizowała się - mam dzieci, nie mam czasu na nic, ale nadal czytam. Zamiast spać.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szkoła. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szkoła. Pokaż wszystkie posty
25 maja 2014
18 stycznia 2011
Niegrzeczne dziewczynki z St. Trinian's
Oto niespodzianka! Sięgnęłam po dwuczęściową komedię dla nastolatek "Dziewczyny z St. Trinian", oczekując płytkiej rozrywki. (Mam słabość do filmów o pensjach dla dziewcząt, a ze względu na nadmiar pracy intelektualnej ostatnimi czasy ciągnie mnie w kierunku relaksu, który nie przemęcza szarych komórek - aż wstyd się tak publicznie przyznawać, jeszcze ktoś przeczyta). Rozrywkę otrzymałam, nie bardzo głęboką, ale przy okazji dowiedziałam się, że mam do czynienia ze zjawiskiem, które w Anglii ma kilkudziesięcioletnią tradycję. No, to postanowiłam się z Wami podzielić, a co! Nie będę taka samolubna :)


Dziewczęta z pensji St. Trinian nie są wytworem ostatnich lat, wbrew temu, co mi się wydawało. Narodziły się w głowie brytyjskiego rysownika Ronalda Searle'a, który w latach 40. stworzył serię absurdalnych komiksów o niegrzecznych uczennicach z wyjątkowo nieortodoksyjnej szkoły.
Bardzo szybko małe potwory ze szkoły St. Trinians wymknęły się twórcy spod kontroli i opanowały społeczeństwo angielskie niemal jak potteromania.
W 1954 r. powstała pierwsza ekranizacja "The Belles of St. Trinian's", w której podwójną rolę ekscentrycznej dyrektorki szkoły i jej brata zagrał mężczyzna - Alistaire Sim (co stało się tradycją - w ostatniej ekranizacji obie role zagrał Rupert Everett). Za nim poszły kolejne: "Blue Murder at St. Trinian's" (1957), "The Pure Hell of St. Trinian's" (1960), "The Great St. Trinian's Train Robbery" (1966) i "The Wildcats of St. Trinian's" (1980). Nie tracę nadziei, że uda mi się je obejrzeć.
Bardziej współczesne ekranizacje powstały całkiem niedawno - pierwsza część w 2007 r., druga w 2009. Reżyserii podjął się nie byle kto, bo Oliver Parker, który wcześniej ekranizował Szekspira ("Otello") i Oskara Wilde'a ("The importance of being earnest", a całkiem niedawno "Dorian Gray"). Odszedł dość daleko od pierwowzoru, wyraźnie uwspółcześniając treść - fabuła ma niewiele wspólnego z komiksem Searle'a. W jego szkole St. Trinian można spotkać reprezentantki wszystkich młodzieżowych subkultur, od przysłowiowych "blondynek", przez gotyckie wersje emo, po zapaleńców ekologicznych. Rupert Everett grający dyrektorkę szkoły - Camillę Fritton, wyraźnie wzorował się na Camilli Parker-Bowles. Dyrektorka jest zreszta uwikłana w romans z pierwszym mężem Wielkiej Brytanii - nie, nie księciem, ale premierem, granym przez Colina Firtha (ten film musiałam zresztą obejrzeć również dla niego).
Dziewczęta z St. Trinian piją, biją, demolują, kradną, pędzą bimber, który potem sprzedają oraz uczą się radzić sobie w życiu, wykorzystując wszystkie swoje atuty (cielesne też). Nauczyciele z dyrektorką na czele to zbiór niepoprawnych ekscentryków, którzy bynajmniej nie próbują temperować wychowanek (naiwni nosiciele kaganka oświaty szybko rezygnują z pracy). Kiedy pojawiają się kłopoty, uczennice stają jednak murem za szkołą. W pierwszej części muszą uratować szkołę od bankructwa, w drugiej - pomagają dyrektorce odnaleźć legendarny skarb Frittonów.
Przez film przewijają się młode gwiazdki, w tym Gemma Arterton, która w wydaniu chanelowskim prezentuje się znacznie lepiej niż jako księżniczka Tamina ("Książe Persji") oraz modelka Lily Cole ("Parnassus"). Na pierwszy plan wysuwa się Tallulah Riley (Mary z "Dumy i uprzedzenia"), a epizodycznie pojawia się ponoć Mischa Barton (nie zwróciłam uwagi).
Tych, którzy spodziewają się nieskomplikowanej komedii, uprzedzam, że jest to typowy przykład humoru brytyjskiego - mieszanka absurdu z dosłownością (i niech mi nikt nie mówi, że Monty Python to taki jest wyrafinowany i do dosłowności się nie zniża, bo obcinanie rąk i nóg, a następnie sikanie krwią z ran nie jest mu bynajmniej obce - pod tym względem St. Trinian to szczyt subtelności). Nie każdemu musi się podobać. Ja zostałam pozytywnie zaskoczona. Nie jest to arcydzieło, ale też nie udaje, że ma nim być. Poprawia humor oraz przekonuje, że kobieta może wszystko - posługując się bardzo różnymi sposobami. Piosenka przewodnia, wykonywana przez Girls Aloud, bardzo wpada w ucho (choć to muzycznie nie moja bajka), a tekst przyczepia się na stałe: "we are the best, so screw the rest, we do as we damn well please". Czasem człowiek ma ochotę wypisać sobie coś takiego na koszulce ;)
Uwaga - film jest całkowicie niepedagogiczny. Mnie nie zaszkodzi, ale kto go tam wie, jak wpłynie na młody umysł. Na wszelki wypadek nieletnim nie polecam. Reszcie - na własną odpowiedzialność. Sami wiecie, jaki macie poziom odporności na głupie komedie.
16 października 2010
Dziewczęta, wracajcie na pensje!
Żywię potajemnie fascynację szkołami żeńskimi. Wychowana na "Tajemnicy Abigail" i "Małej księżniczce" zawsze chciałam uczęszczać na pensję, ale nie było mi dane. I tak, wiem, można długo dyskutować o sensie rozdziału płci i wyższości lub niższości koedukacji, ale nie o to chodzi. Pensje mają taki staroświecki urok, który mnie szalenie pociąga i wcale nie przeszkadza mi to, że w obejrzanym właśnie filmie wcale nie była ona przedstawiona jako raj na ziemi, a może bliżej przeciwległego bieguna. Książki i filmy o tej tematyce zawsze mnie przyciągną.
Akcja filmu rozgrywa się w latach 30. XX w. w angielskiej szkole dla dziewcząt. Pensja jak się patrzy, ma grube kamienne mury, sztywne nauczycielki-stare panny, spartańskie warunki, surowe reguły i stosuje tzw. zimy wychów. Sypialnie są ubogie, na szafkach nocnych można trzymać tylko pięć prywatnych przedmiotów, smakołyków brak, a w listach do rodziców nie wolno się skarżyć -- korespondencja musi być zaakceptowana odgórnie.
Na tym tle wybija się jedna tylko nauczycielka -- Panna G. Młoda, piękna (w tej roli wielkooka Eve Green), zawsze modnie ubrana, o tajemniczej przeszłości wypełnionej przygodami i zamorskimi podróżami, pełna pasji, uczy dziewczęta o sile pragnień w życiu i konieczności dążenia do celu, a po lekcjach zaprasza je do swego fascynującego pokoju, pełnego bibelotów ze świata poza murami i tam, zamiast nadzorować naukę, opowiada im niezwykłe historie.
Panna G. uczy wychowania fizycznego, a przynajmniej -- z tego, czego dowiadujemy się w filmie -- prowadzi grupę wysportowanych dziewcząt, które trenuje w skokach do wody (co jest ideą niezwykle postępową w szkole i nie budzącą zbyt wielkiego entuzjazmu przełożonych). Drużynie przewodzi najlepsza -- śliczna, bystra i pewna siebie Di. Jest charyzmatyczna, podporządkowuje sobie resztę, ale ma słaby punkt - jest nim dziewczęca fascynacja nauczycielką. Przy swoim zadurzeniu ma szczęście być na szczęśliwej pozycji pupilki, jako najbardziej utalentowana uczennica.
Pewnego dnia do szkoły przybywa "nowa", i to nie byle kto, ale prawdziwa hiszpańska księżniczka. Jej przeszłość jest podejrzana -- najwyraźniej szkoła ma być dla niej karą. Osobowość i tajemnicza historia Fiammy zaczynają spychać Di na dalszą pozycję, a to się dziewczynie zupełnie nie podoba. Jak daleko jest w stanie się posunąć, żeby nie dopuścić do zmian w grupie? W dodatku panna G., która na początku robi wrażenie najbardziej "ludzkiej" z nauczycielek, okazuje się mieć własne sekrety. Szczera jest przynajmniej w jednym - dążeniu do celu, tak jak tego uczyła wychowanki, tylko w o wiele bardziej bezwzględny sposób.
To jeden z tych przedziwnych filmów, które przy oglądaniu jednocześnie drażnią i nęcą, jak cudze sekrety podglądane przez dziurkę od klucza. Czujesz, że nie chcesz patrzeć dalej, ale nie możesz przestać. Fabuła jest tak naprawdę prosta, można ją streścić w kilku zdaniach, ale wywiera dziwnie hipnotyzujący wpływ na widza (a przynajmniej na mnie). Zimny angielski klimat w połączeniu z duszną atmosferą dojrzewającej kobiecości i skrywanych emocji, sfotografowany w nastrojowy sposób (piękne zdjęcia!), dał mieszankę zapadająca w pamięć. Po kilku dniach od obejrzenia podoba mi się jeszcze bardziej. Polecam!
Irlandia, Wielka Brytania, 2009
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Winter is coming... Tym razem w komiksie.
Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...

-
Moje pierwsze zetknięcie z Jane Eyre było całkiem nieświadome. W wieku kilku lat oglądałam z rodzicami jakiś film i jedyne co z niego zapami...
-
Cztery lata wierni czytelnicy Jeżycjady odczekali się na przyjazd Magdusi do Poznania. Ja też czekałam. Oczekiwanie dłużyło mi się niemi...
-
Kryminał kryminałowi nie jest równy i nie chodzi wcale o jakość, ale o kraj pochodzenia. Od kryminałów angielskich wymagam czegoś zupełnie i...