31 maja 2012

Bóg, rodzina i teoria ewolucji

To jeden z najpiękniejszych filmów, jakie obejrzałam w tym roku. Zdaję sobie sprawę, że hasło "film o Karolu Darwinie" może na Was podziałać odstraszająco, ale nie dajcie się zwieść pozorom. Nie ma tu poważnego brodatego pana z portretów snującego opowieść o swojej teorii. Jest zbolały ojciec, który stracił ukochaną córkę, a wraz z nią szczęście rodzinne i wiarę w dobrego Boga.

Nawet jeśli Paul Bettany i jego żona Jennifer Connelly nie przypominają zewnętrznie małżeństwa Darwinów, to zagrali ich fantastycznie. Szczęśliwy związek, obdarzony licznym potomstwem, przeszedł poważny kryzys, kiedy na gruźlicę zmarła ich 10-letnia córeczka Annie. Emma Darwin szukała ukojenia w wierze chrześcijańskiej, Karol się od niej oddalał. Żal, bunt i wyrzuty sumienia doprowadziły go niemal na skraj obłędu.

Film oparty jest na książce Annie's Box, którą napisał praprawnuk Karola Darwina, Randal Keynes. Około roku 2000 odkrył on pudełko z pamiątkami po Annie, zachowanymi przez Karola i Emmę, co zainspirowało go do stworzenia biografii przodka, koncentrującej się głównie na jego relacji z ukochaną córką.*

Darwin. Miłość i ewolucja / Creation, reż. Jon Amiel, Wielka Brytania 2009.

* Za angielską Wikipedią.

Annie Darwin

Z ciekawostek:

Kiedy Emma pobierała się ze swoim kuzynem Charlesem była już właściwie "starą panną", miała 31 lat. Mimo tego para doczekała się licznego potomstwa. W filmie zmniejszono ich liczbę, w rzeczywistości urodziło się im dziesięcioro dzieci, z czego dwoje (Mary i Charles) zmarło we wczesnym dzieciństwie, a Annie w wieku 10 lat.

Emma w młodości pobierała lekcje gry na fortepianie u Fryderyka Chopina.

Zachowało się 60 tomów jej pamiętników, są dostępne TU. Z kolei TUTAJ można znaleźć wspomnienie Karola Darwina o Annie oraz opis reakcji młodszej córki, Henrietty, na śmierć Annie, sporządzony przez Emmę.

Emma Darwin, portret
pędzla George'a Richmonda
z 1840 (ok. rok po ślubie)

Emma Darwin z synem Leonardem
(1853)

30 maja 2012

Dziecko niedziecko

Helen Oyeyemi
Mała Ikar
The Icarus Girl, tłum. Jolanta Kozak
W.A.B. 2007
ss. 356 

Małą Jessamy mroczne siły, których nie sposób pojąć, spychają na sam próg szaleństwa. Zaraz runie w dół. Ale nikt tego nie widzi.

Jessamy ma 8 lat. ojca Anglika i matkę Nigeryjkę. Może mieszanka tych dwóch kultur sprawiła, że jest dzieckiem bardzo oryginalnym - czyta Szekspira, pisze haiku. Nie ma przyjaciół, bo cierpi na ataki histerii, przez co inne dzieci uważają ją za dziwaczkę. Matka, licząc na uzdrawiający wpływ swojego rodzinnego domu, decyduje się na wakacyjny wyjazd do Nigerii. Jessamy poznaje tam afrykańską część swojej rodziny, ale nie tylko... W opuszczonym domu spotyka zabawną dziewczynkę Tilly Tilly, która szybko awansuje na wytęsknioną przyjaciółkę. Coś jest jednak nie tak z Tilly Tilly - nie chce, żeby zobaczył ją ktoś dorosły, namawia Jessamy do bardzo niegrzecznych zachowań, a potem tajemniczo przenosi się do Anglii. Jak blisko jest od fascynacji do poczucia osaczenia?


Początkowo, czytając, myślałam - no tak, książka o wymyślonym przyjacielu z dzieciństwa. Potem myślałam - schizofrenia u dzieci. Potem przestałam się domyślać, bo pisarka poprowadziła mnie ścieżką, której istnienia nie podejrzewałam. Fascynujące zderzenie (bo zetknięcie to za słabe słowo) kultury europejskiej z afrykańską, tajemnic psychiki i tajemnic... no właśnie, czego?


Polecam, bardzo ciekawa lektura.


****************


Przy okazji odkryłam, że książki Oyeyemi wydawane są w przepięknych okładkach:

29 maja 2012

Wordless... tuesday

Chyba powinnam założyć jakiś cykl - "Wtorki z robaczkami" ;) Chociaż poprzedni wpis był wieki temu, więc może już nie pamiętacie. Wtedy był to mały niebieski smok, teraz będzie kryształowa gąsienica Acraga coa...


A tak wygląda jak dorośnie i zmężnieje ;) :


Prawda, że słodki?

Podręczny zestaw superbohaterów

John Carter

John Carter, reklamowany z wyprzedzeniem jako wydarzenie sezonu, przeszedł przez kina niemal bez echa. Nie mogę się temu dziwić.

Po pierwsze - główny bohater jest boleśnie nijaki. W scenariuszu nie zapewniono mu wystarczająco fascynującej osobowości, a casting przeprowadzono chyba według kryterium: "ma ładnie wyglądać z długimi włosami". Trudno się do niego przywiązać, bo nie wzbudza żadnych uczuć, chyba że irytację. Gdyby pozwolono nam zadać jakieś pytanie bohaterowi, brzmiałoby ono chyba: "Ale o co właściwie ci chodzi, człowieku?".

Po drugie - znaczna przewaga efektów specjalnych nad fabułą. O ile część dziejąca się na Ziemi w XIX w. jest dość intrygująco pomyślana, to historyjka z Marsa jest banalna do bólu. Mieszanka "Gwiezdnych wojen" z "Avatarem". Trochę fantazyjnych zielonych stworków i piękna wojownicza księżniczka, która ma być wydana za niesympatycznego typa, a zakochuje się w naszym bohaterze. Wizualnie ładne to było, ale nic więcej. Jedyny plus tej części to piesek z Marsa - uroczy.

Stracona szansa. Mogło być dzieło kultowe, a wyszła nudnawa bajka. Może spodobać się starszym dzieciom / młodszym nastolatkom.

Conan Barbarzyńca


Dla Jasona Momoa mogę znieść wiele. Z tym hasłem podjęłam próbę obejrzenia Conana Barbarzyńcy. Od razu wyjaśniam, że pierwowzoru książkowego nie znam, a co gorsza nie widziałam nawet wersji z gubernatorem Arnoldem. Ale wiem, o co w niej chodziło, bo obejrzałam adekwatny odcinek Nostalgicznego Krytyka na youtube (swoją drogą polecam).

To, czym się nowy Conan nie różni od starego, to spora dawka absurdów - np. niewiarygodnie szybki i skuteczny zabieg cesarskiego cięcia wykonany sztyletem na polu bitwy. Całe szczęście, ze atakujący wrogowie taktownie postanowili nie przeszkadzać i kurcgalopkiem przenieśli się na drugi plan. Trzeba chyba być pozbawionym poczucia humoru, żeby obejrzeć cały ten film na poważnie. Na szczęście wentyl w postaci prywatnych komentarzy z offu pozwolił nam pełniej docenić dzieło. Zresztą, fabularnie nie był nawet taki zły - co wnioskuję na podstawie tych nieczęstych momentów, kiedy miałam otwarte oczy. Zamykałam je, żeby nie widzieć niewiarygodnej ilości komputerowych trójwymiarowych flaków latających po ekranie.

Dobrze zagrany. Barbarzyńca był rzetelnie barbarzyński, czasem robił wrażenie autystycznego psychopaty, ale równoważył to wyglądem ;) Ukochana Conana, Tamara, jak zwykle w amerykańskich superprodukcjach - ładna i kompletnie nijaka. Twarz nie do zapamiętania. Świetna za to wiedźma Marique.

Film raczej dla bezkrytycznych wielbicieli Conana. I Jasona Momoa :)

28 maja 2012

Wiosna w ogrodzie zen

Fakt, że autorzy dręczący Prowansję i hańbiący Bretanię nie zostali jeszcze zlinczowani przez miejscową ludność, dowodzi tylko dobroci miejscowej ludności.

Malmsten  z pewnością Francji nie dręczy i nie hańbi i jest bardzo daleko od głównego nurtu literatury przeprowadzkowej: "przeprowadziłem się do innego kraju i jacy oni tu są wszyscy dziwni". Jeśli ktoś spodziewa się drugiej Frances Mayes albo Petera Mayle'a, głęboko się rozczaruje. A chyba takie są oczekiwania większości czytelników, sądząc po blogowych recenzjach - głównie negatywnych. To prawda, autorka-narratorka przeniosła się ze Szwecji do Francji, ale jej powieść opowiada raczej o pielęgnacji ogrodu niż o szoku kulturowym. Chyba że za szok można uznać wysoką cenę wody w Finistere...


Bodil Malmsten
Cena wody w Finistere
Priset på vatten i Finistère
Wydawnictwo Literackie 2007


Zostałam całkowicie zaczarowana przez tę powieść i obiema rękami podpisuję się pod rekomendacją Kapuścińskiego na okładce. Popołudnie w ogrodzie - cisza, nic się nie dzieje, szumią drzewa, śpiewają ptaki, czasem wpadnie niespodziewany gość, z którym będzie się niespiesznie piło herbatę na zacienionej werandzie. Taka właśnie jest atmosfera tej książki. Streszczanie akcji nic Wam nie da, bo akcji tu niewiele, więcej nastroju.

Jednoczę się z wszechświatem, żadnej mistyki, zwykłe uczucie przynależności. Nic w tym dziwnego.

Jeśli mam się do czegoś przyczepić, to do drugiej połowy książki, gdzie na plan pierwszy wysuwają się problemy z napisaniem powieści. Właśnie tej powieści, "Ceny wody...". Malmsten właściwie nie chce jej pisać, robi to głownie z powodu problemów finansowych. Po pewnym czasie zaczęło mnie to irytować, zwłaszcza że miałam wrażenie, że te narzekania miały na celu głównie zwiększenie objętości dzieła. Jestem to jednak w stanie wybaczyć autorce, bo to jedna z tych magicznych książek, które mam ochotę przeczytać ponowne natychmiast po przewróceniu ostatniej strony.

Mam ogromną słabość do pisarzy, którzy nie są ani hurraoptymistami, ani czarnowidzami, ale potrafią doceniać piękno świata, nie zapominając przy tym o jego dramatach. Są wojny, ludzie giną, ale nadal wiosną kwitną kwiaty.

Nafaszerowane narkotykami dzieci wysyła się z karabinem w ręce na wojny plemienne, gdzie indziej sadza się je w brudzie na posadzce w śmierdzącej piwnicy i każe kleić tenisówki, dzieci głodują, są wykorzystywane — nie mogę powiedzieć, że o tym nie wiem. Ja wiem, wszyscy wiedzą, widzieliśmy zdjęcia, całą masę zdjęć (...). ... moje pokolenie niczemu nie zaradziło, znów na to pozwalamy, nie tylko w Afryce, wszędzie, pozwalamy, by to trwało.
Moje pokolenie miało wszystko: pigułkę anty-koncepcyjną, pracę i jasną przyszłość. Nie podzieliło się nią, zatrzymało dla siebie, na emeryturę. Skonfiskowało przyszłość następców — z lenistwa i egoizmu, nie pomnożyliśmy tego daru, zagarniając, ile się dało, zdefraudowaliśmy przyszłość, ukradliśmy ją. Moje pokolenie to pokolenie psychopatów — cudze cierpienie jest dla nas nierealne, nie czujemy go, jesteśmy tylko my i nasi: oczywiście. (...)
Wiedzieć, jak głęboka jest nasza wina, i mimo to żyć w pełnym słońcu, jechać samochodem przez wioski i miasteczka, do siebie, w stronę morza, zbliżać się do domu, mieć dom, do którego się wraca, wysyłać przekazy „Lekarzom bez granic", wrzucać pieniążek do skarbonki, w całym tym bezsensie żyć szczęśliwie, gdyż postawa odwrotna byłaby jeszcze większym bezsensem.

25 maja 2012

oTAGowana

Zostałam oTAGowana przez Grendellę i Milvannę. Bardzo dziękuję za zaproszenie.

Posłusznie odpowiadam na 8 pytań, ale jako okrutny niszczyciel łańcuszków nie przekazuję go dalej. Przyznaję, że zupełnie się zagubiłam w meandrach tej zabawy, umknęły mi założenia i nie wiem, kto w niej już brał udział.


A przechodząc do rzeczy:


1. Trzy słowa, które najlepiej Cię opisują. Tak, wiemy, że to trudne ;)

Może: "homo sapiens sapiens"?
Albo: "nałogowa, chaotyczna czytelniczka"?
Pasowałoby też: "zadowolona z życia pesymistka", ale nie wiem czy "z" nie liczy się jako czwarte słowo ;)

2. Ulubiona książka lub ukochany film z czasów nastoletnich.

Nie będę oryginalna - znałam na pamięć Jeżycjadę i kilka kryminałów Chmielewskiej (z naciskiem na "Wszystko czerwone", "Całe zdanie nieboszczyka" i "Większy kawałek świata"). Ulubionych filmów chyba nie miałam, dopiero na studiach wciągnęłam się w oglądanie ;) Ale nigdy nie przepuszczałam seansu polskiego filmu "Ewa chce spać", na szczęście często wtedy powtarzanego w telewizji.



3. Lektura szkolna której nie doczytałeś/aś i dlaczego.

"Makbet" Szekspira. Nie wiem czemu, bo tragedie i komedie Szekspira wtedy uwielbiałam i czytywałam je dla przyjemności prywatnie. Nie sądzę, żeby mi coś nie pasowało w akcji, raczej nie zdążyłam na czas. Planuję nadrobić.
Dla równowagi przeczytałam całe "Nad Niemnem", chociaż kazano nam tylko obejrzeć ekranizację. Dobrowolnie i dla przyjemności przeczytałam.


4. Fikcyjne miejsce, które chciał(a)byś odwiedzić.

Avonlea


5. Pora dnia, kiedy najlepiej ci się czyta i/lub pisze na blogu.

Siódma rano. Ale rzadko mam okazję siedzieć o tej porze przed komputerem, chyba że w pracy. Niemniej do południa moje szare komórki pracują jakby szybciej.


6. Gdybyś zdecydował(a) się napisać, książkę, o czym by ona była?

Żadnego problemu z tym pytaniem, trzy fabuły mam już drobiazgowo obmyślone :) Tylko przy przelewaniu na papier okazuje się, że talent jednak nie ten. W planach dwie fantastyki - jedna nieco steampunkowa o teorii spiskowej, druga bardziej w klimatach średniowiecznego fantasy o dziewczynce, która musi przewędrować cały targany wojną kontynent, żeby nie znaleźć pewnej odpowiedzi. Trzecia, dla odmiany, to kryminał w historycznych okolicznościach przyrody. XIX wiek, polska emigracja w Paryżu, trzy siostry, trucizna, ale nie będę szczegółów zdradzać ;) W każdym razie wszystkie prawa do fabuł zastrzegam :)


7. Gdybyś miał(a) żyć w innej epoce, to jaką byś wybrał(a) i dlaczego?


Belle epoque, li i jedynie. Tak, wiem, że to były parszywe czasy dla kobiet, ale za to jakie piękne.  Najchętniej w Anglii i w zamożnej rodzinie ;)
Po cichu żywię też ogromną słabość do PRLu. Może to jakieś wspomnienie dzieciństwa, ale podejrzewam, że raczej sympatia ukształtowała się pod wpływem młodzieżowych lektur i starych komedii. No i dawne samochody były dużo ładniejsze i było ich znacznie mniej.

8. Blog nie związany z książkami, na który regularnie zaglądasz.

http://minimalist-ka.blogspot.com/ (filozofia bliska mojemu sercu)
http://blondhaircare.blogspot.com/ (podczytuję i wdrażam w życie, mam słabość do naturalnych kosmetyków i zapuszczam włosy)
http://www.enchanteddoll.com/blog/ (tu mnie lekka zazdrość podżera, bo moje rączki jakieś takie lewe)
http://www.beawkuchni.com/ (mój ulubiony blog kulinarny)

Poza tym na wiele nieksiążkowych blogów zaglądam nieregularnie, preferowana tematyka wegetariańsko-ekologiczna, lalkowo-twórcza, mieszkaniowo-aranżacyjna i ogrodowo-roślinna ;)

24 maja 2012

Dwa razy pas


Ostatnio dwa razy poddałam się, czytając książkę, którą obiektywnie określiłabym jako dobrą.

Uwielbiam Pereza Reverte za "Klub Dumas" i "Szachownicę flamandzką". Bardzo lubię za "Fechmistrza", "Ostatnią bitwę Templariusza" i "Cmentarzysko bezimiennych statków". Z zainteresowaniem przeczytałam "Terytoriów Komanczów" i "Batalistę" oraz dwa pierwsze tomy "Kapitana Alatriste". Na trzecim - "Słońce nad Bredą" - poległam, bo był w całości opisem działań batalistycznych, i potem już nie kontynuowałam serii. Mimo tego alatristowego potknięcia uważam Pereza Reverte za świetnego pisarza i  naprawdę wyczekiwałam z nadzieją lektury "Oblężenia". Niestety, po 200 stronach definitywnie padłam w tej francusko-hiszpańskiej bitwie.

Powieść ma sporo drobiazgowo opisywanych wątków. Głównym bohaterem jest hiszpańskie miasto Kadyks, leżące na półwyspie, oblegane przez Francuzów (wojny napoleońskie). Zamknięci w jego obrębie mieszkańcy, od czasu do czasu bombardowani pociskami, które na ogół nie dolatują do celu, starają się prowadzić normalne życie. Mamy tu zagadkę kryminalną - morderstwa popełniane na młodych dziewczętach i ponurego komisarza Tizona, który stara się znaleźć sprawcę. Mamy ładną i inteligentną bohaterkę (kobiety u Pereza są zawsze bystre), Lolitę Palmę, stojącą na czele firmy handlowej, oraz korsarza Pepe Lobo i nieśmiało kiełkujący wątek romansowy. Mamy też francuskiego szpiega i francuskiego artylerzystę, kapitana Desfosseux. Realia historycznie oddane są bardzo dokładnie - wydaje mi się wręcz niemożliwe, że opisuje je człowiek, który żyje współcześnie.

Wszystko to brzmi bardzo dobrze, ale ma jedna podstawową wadę - jest nieziemsko nudne. Naprawdę nie czytuję wyłącznie książek o wartkiej akcji obfitującej w niespodzianki, czasem lubię sobie leniwie płynąć z fabułą, ale jeśli ktoś pisze o morderstwach i piratach, a ja brnę przez to w pocie czoła, to chyba coś jest nie tak. Przy stronie z numerkiem 200 (jeszcze ponad 2 x tyle zostało przede mną) pomyślałam sobie, że nic nie obchodzi mnie los bohaterów i jeśli francuskie bomby zrównają Kadyks z ziemią, to nie odczuję nawet drgnienia żalu. A skoro tak, to chyba nie ma sensu kontynuować.

Polecam nie kierować się moimi subiektywnymi odczuciami i przekonać się osobiście. Sama może kiedyś powrócę do lektury, kiedy będę miała dużo czasu i wolniejsze tempo życia. Prawdopodobnie na emeryturze.

***************

Właściwie moje zarzuty wobec "Pokoju z widokiem" będą bardzo podobne. Nuda i brak zainteresowania losem bohaterów. Poległam jednak znacznie szybciej, bo w ogóle nie przepadam za romansami, a nudne romanse to już okrutna kara.

Klimatyczna powieść, dziejąca się na początku XX w. wśród brytyjskich turystów we Włoszech. Dobrze oddana atmosfera pensjonatu, karykaturalne portrety drugoplanowych bohaterów, niepokojący urok Florencji. Główna bohaterka, młodziutka Angielka z dobrego domu, Lucy Honeychurch, przybywa tu wraz ze starszą i nudną kuzynką Charlottą. W pensjonacie poznają dwóch panów Emerson, ojca i syna, których zachowanie - na bakier z konwenansami - nie wzbudza sympatii pozostałych gości. Wbrew sobie Lucy odkrywa, że niebanalny George Emerson potrafi wprawić jej serce w drżenie.


Zarzut podstawowy - Lucy jest nijaka. Może autor mężczyzna nie potrafił wczuć się w psychikę kobiety albo taką właśnie chciał ją uczynić. Na mnie jednak zupełnie nie robiła wrażenia żywej istoty. Pod wpływem Georga zaczynają budzić się w niej jakieś ciekawsze instynkty, ale mnie nie zaciekawiły na tyle, żeby kontynuować przygodę.


Polecam zainteresowanym, a sama zamierzam jeszcze dać szansę temu pisarzowi.

20 maja 2012

Opowieść o perskich dywanach

Najpierw nie było, a potem było. Przed Bogiem nie było nikogo.

Anita Amirrezvani
Krew Kwiatów
The Blood Of Flowers, tłum. Jarosław Skowroński
Wyd. Cyklady 2007
ss. 440














Od tych słów zaczynają się perskie opowieści, to odpowiednik naszego "dawno dawno temu".

Lata 20. XVII w., kometa widoczna nad Iranem zwiastuje ponure wydarzenia. Wyraźne piętno odciśnie na życiu 14-letniej bohaterki. To miał być jej szczęśliwy rok, rodzice planowali wydać ją za mąż. Niestety - ojciec ginie tragicznie, ona i matka zostają bez  środków do życia i muszą przenieść się z rodzinnej wsi do wielkiego, hałaśliwego i całkiem obcego miasta, Isfahanu, pod opiekę nieznanego stryja i jego niezbyt przyjaznej żony. Bez ojca, zmuszona do upokarzającego, tymczasowego kontraktu małżeńskiego, nasza bohaterka odkrywa powoli, że własne szczęście zależy od niej samej. Zanim (jeśli w ogóle) je osiągnie zmuszona będzie jednak przeżyć wiele...

Rzadko się zdarza, żebym dobierała lektury po okładce, ale ta urzekła mnie kolorystyką (chociaż mój biblioteczny egzemplarz miał całkiem wytarte literki). Zresztą lubię opowieści z Bliskiego Wschodu, pachnące kawą i dymem z nargili, przeplatane tymi przedziwnymi wschodnimi baśniami, w których mnożą się nieprawdopodobieństwa, a nie sposób dopatrzeć się morału. "Krew kwiatów" wpasowuje się w ten schemat doskonale - historia głównej bohaterki uzupełniana jest legendami opowiadanymi przez jej matkę (z wyjątkiem dwóch wymyślonych przez pisarkę, reszta legend jest autentyczna), a zamiast nargili mamy - równie egzotyczne - perskie dywany. Bohaterka - celowo bezimienna* - ma dar umiejętnego tkania jedwabnych dywanów, z których wyplatania słynął Isfahan. Ten talent, który ma szansę rozwijać pod okiem stryja, mistrza w tej dziedzinie, stanie się jej błogosławieństwem.

O sztuce wyplatania perskich dywanów dowiedziałam się z tej powieści całkiem sporo. O XVII-wiecznym Iranie tez co nieco - książka powstawała przez 9 lat, a autorka starannie przeszukiwała źródła, więc wierzę, że odmalowała wiernie tamte czasy. Moja wiedza nie pozwala mi tego zweryfikować. Sama historia była zajmująca i wytrwale kibicowałam bohaterce. Mimo wszystko jednak, nie potrafię się tą powieścią zachwycić. Niby wszystko było w porządku, brak wyraźnych wad. Jednak cala historia zlewa mi się w jedno z wieloma podobnymi, mówiącymi o ciężkim losie kobiety w kulturze islamu. Bohaterka co prawda nieco inna, bo walczy o własny los (wydawała mi się zresztą w tym zbyt współczesna), ale nie z tych, które głęboko zapadają w serce czytelnika. Podejrzewam, że za tydzień nie będę już pamiętać tej książki.

Podsumowując, polecam zainteresowanym tematem. Ładna lektura, ale nie obowiązkowa.

* Autorka nie podała imienia bohaterki w hołdzie anonimowym mistrzom sztuki tkania dywanów. Dywany przeżyły swoich twórców. Tylko najwięksi otrzymywali od szacha pozwolenie na wplecenie swojego miana w tkane dzieła.

15 maja 2012

Zbrodnia bez odcisków palców

Doskonała powieść historyczna. Kryminał, w którym nikt nie jest tym, kim się wydaje. Książka satysfakcjonująca, ale wcale nie łatwa w odbiorze. Spróbuję Wam wyjaśnić, dlaczego czytałam ją przez kilka miesięcy, a od kilku tygodni nie mogę się zebrać do napisania recenzji.

Iain Pears
Którędy droga?
An Instance of  the Fingerpost
tłum. Katarzyna Petecka-Jurek
Zysk i ska 2010
s. 739

UWAGA. RECENZJA MOŻE ZAWIERAĆ SPOILERY.

Anglia w XVII w., tuż po restauracji Stuartów, politycznie i religijnie nadal wzburzona. Na uniwersytecie w Oxfordzie w tajemniczych okolicznościach umiera doktor Robert Grove, jeden z profesorów. Podejrzana jest służąca, Sarah Blundy, która podczas parodii procesu (kobieta = czarownica zapewne) zostaje uznana winną. Jaka jest prawda?

Historię poznajemy poprzez relację czterech osób: weneckiego studenta medycyny - Marca de Coli, syna zdrajcy - Jamesa Prescotta, kryptografa - dr Johna Wallisa oraz antykwariusza Anthony'ego Wooda.

W pierwszą relację wciągałam się dość długo (zwłaszcza opisy ówczesnych eksperymentów, doświadczeń na zwierzętach i sekcji zwłok - w końcu narrator jest medykiem - były ciężkie w odbiorze), ale skutecznie. Kiedy w napięciu przeszłam do relacji Prescotta, autor walnął mnie obuchem w głowę z informacją: "Ale to wcale nie było tak, Marco de Cola kłamał". Jakby raz nie wystarczyło - zrobił to ponownie przy kolejnych relacjach. Uprzedzam więc: czytając, do nikogo się nie przywiązujcie i nikomu nie ufajcie. Każdy opowiada to, w co chce, żebyście wierzyli. Większość oszukuje.

Opowieść jest rewelacyjnie osadzona w historii, wyrywa czytelnika z korzeniami ze współczesności i rzuca prosto w świat siedemnastowieczny. Stylizowany język jest bardzo naturalny. Także bohaterowie są dziećmi swoich czasów - przez to mogą być jednak dość trudni w odbiorze. Są też minusy i to one, a nie objętość (prawie 800 stron), sprawiły, że czytałam powieść wyjątkowo długo. O ile dwie pierwsze relacje czyta się dość gładko, z trzecią poszło mi gorzej. Najpierw musiałam przerwać lekturę ze względu na brak czasu, a kiedy po tygodniu do niej powróciłam, okazało się, że wszyscy bohaterowie drugoplanowi (a sporo ich) zaczęli mi się mylić. W dodatku narrator trzeciej części, kryptograf, jest wielbicielem teorii spisków, wszędzie węszy podstępy, podważa każde słowo swych poprzedników i produkuje tak fantazyjne teorie, w dodatku mocno splecione z ówczesną polityką Wielkiej Brytanii, że w pewnym momencie kompletnie się pogubiłam. Na szczęście mozolne brnięcie przez trzecią część zostało mi wynagrodzone w kolejnej. Relacja antykwariusza Wooda rzuca światło na wydarzenia, prostuje zapętlone wątki, a zaskakujące rozwiązania wszystkich zagadek w pełni wynagradzają trudy czytania. Po dotarciu do końca byłam naprawdę zadowolona, że nie poddałam się zniechęceniu.

Polecam gorąco, ale tylko czytelnikom wytrwałym oraz wielbicielom powieści historycznej*. Ci, którzy lubią "kryminały kostiumowe" mogą być zawiedzeni, bo pytanie "kto zabił" często było spychane na drugi plan i właściwie ciężko je uznać za najważniejsze w powieści.

* W powieści występuje sporo prawdziwych postaci, m.in. John Locke, Richard Lower, John Thurloe, Samuel Morland itd., a intrygi inspirowane są rzeczywistymi wydarzeniami (postać Sarah Blundy wzorowano na Anne Green).

14 maja 2012

Karząca ręka Ojca


Długo się zbierałam do tej książki, bo po recenzjach, które czytałam, i zapowiedzi na okładce oczekiwałam dołującego doświadczenia. W końcu jednak ją otworzyłam, przeczytałam pierwsze zdanie i zanim się obejrzałam, byłam już w połowie. To prawdziwy page-turner (stronoobracacz? ;) ), dlaczego nikt mnie nie uprzedził?

Historia opowiadana przez nigeryjską pisarkę jest smutna, ale nie wpada się w nią jak w bezdenną, czarną dziurę. To raczej tunel, przez który trzeba przejść, ale na końcu którego widać światełko - choć być może zwodnicze. Nastoletnia Kambili i jej brat Jaja żyją w rodzinie bardzo zamożnej, kochającej, religijnej. Obrazek jest perfekcyjny, dopóki się nie zerknie głębiej. Katolicyzm ojca jest niezłomny. Prędzej złamie wszystkich swoich bliskich niż któreś z boskich przykazań. Bardziej surowy niż sam Bóg, zmienia życie swojej rodziny w małe piekło. Dopiero wizyta Kambili i Jaja u ciotki i jej dzieci pokazuje im, że rodzina może oznaczać coś innego niż strach i bezwzględne posłuszeństwo.Wyzwolenie nie będzie jednak proste.

Brawa dla pisarki za prosty język, odpowiedni dla nastolatki opowiadającej historię - ale przy tym nie infantylny. Za niejednoznaczność postaci - ojciec jest okrutny, ale wielu ludzi go błogosławi, bo jest ich dobroczyńcą, matka jest bezradną ofiarą - ale nie do końca, Kambili jest mądrą, dobrą dziewczyną - ale przez wielu postrzegana jest zupełnie inaczej, a do tego nie potrafi utracić wiary w ojca, rodzina ciotki jest kochająca - ale nie przeidealizowana, ma własne problemy. Do tego w tle umiejętnie odmalowano skomplikowaną rzeczywistość współczesnej Nigerii.

Mroczna tematyka narysowana subtelną kreską. Ja byłam zachwycona. "Połówka żółtego słońca" tej pisarki już czeka na półce. Polecam.

Chimamanda Ngozi Adichie
Fioletowy Hibiskus
Purple Hibiscus, tłum. Jan Kraśko
Zysk i ska 2010

13 maja 2012

Malżeństwo po afgańsku


Afganistan to ten dziwny kraj, o którym do lat 90. w Europie nie było słychać, a od tamtych czasów - słyszał o nim każdy. Moje pierwsze wspomnienie związane z Afganistanem to informacja o zburzeniu  przez talibów gigantycznych, zabytkowych posągów Buddy. Bardzo było mi ich wtedy żal. Ale o życiu zwykłych obywateli tego kraju nie myślałam. Teraz, po lekturze "Tysiąca wspaniałych słońc" czuję się trochę tak, jakbym tam wówczas była.

Scena, która najmocniej mną wstrząsnęła w tej powieści, to narodziny Zajmala. Dziecko ułożyło się pośladkowo, Lajla nie może urodzić silami natury. W szpitalu strażnik odmawia wpuszczenia jej, bo to szpital tylko dla mężczyzn. Podobnie jak dwa najbliższe w okolicy. Zostaje odesłana do jedynego szpitala dla kobiet, koszmarnie zatłoczonego, w którym musi ustawić się na końcu oczekujących, bo każdy przypadek jest równie pilny, a lekarki są... dwie. Kiedy w końcu dociera na salę operacyjną, lekarki przystępują do  cesarskiego cięcia. Bez środków znieczulających, bo ich nie ma. Jeżeli w ogóle pojawiają się jakieś leki, kierowane są do szpitali dla mężczyzn. Przygotowując się do zabiegu, lekarka mówi - "talibowie wymagają, żebyśmy operowały w burkach".

W tym momencie straciłam resztkę szacunku dla talibów. Od tej pory zamykam się na tłumaczenia o zrozumieniu dla różnych kultur, religii, obyczajów. "Talibowie" to synonim "mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet".

Czytałam już "Chłopca z latawcem" Hosseiniego, więc wiedziałam, czego można się po tym autorze spodziewać. Nie uważam go za wybitnego literata, ale trzeba przyznać, że jest świetnym "opowiadaczem". Wciąga w wykreowany świat za pomocą jednego zdania, sprawia, że czytelnik błyskawicznie utożsamia się z bohaterami, pozornie tak odmiennymi kulturowo, że aż niezrozumiałymi. Tym razem też tak było. Od pierwszej strony zatopiłam się w historii Mariam, harimi, nieślubnej córki pewnego afgańskiego biznesmena, która samym swym istnieniem hańbiła swego rodzica (choć przecież nie miała żadnego wpływu na to, że pomimo posiadania kilku żon tatuś uwiódł służąca, czego była skutkiem). Szybko (jako 15-latka) została wydana za mąż, za szewca Raszida, wdowca kilkakrotnie od siebie starszego  i wywieziona przez męża do Kabulu.

Smutne życie niewykształconej dziewczyny ze wsi, całkowicie zależnej od brutalnego męża, bez szans na oswobodzenie, jest już wyjątkowo przygnębiające. Do tego jednak dochodzą przemiany polityczne w Afganistanie, które rozgrywają się w tle. Powieść przedstawia ćwierć wieku historii tego kraju - od sowietów i komunistów, przez mudżahedinów, talibów, aż po Amerykanów. Burza przemian niszczy życie tysięcy ludzi. Między innymi odbiera wszystkich bliskich młodziutkiej, 14-letniej Lajli, która nagle znajduje się na łasce niemal nieznanego sąsiada, Raszida, i jego milczącej, ukrytej pod burką żony, Mariam. Raszid uznaje, że śliczna Lajla będzie doskonałą drugą żoną...

Mariam i Lajli doskonale obrazują dwa oblicza Afganistanu. Mariam reprezentuje kraj spoza Kabulu, bardzo konserwatywny, rządzony dawnym obyczajem. Lajla pochodzi z liberalnego świata stolicy. Choć tu także dziewczynki bywają wydawane przez rodziców za mąż wbrew swej woli, to przecież jest też wiele kobiet, które studiują, pracują na wysokich stanowiskach, mają prawo jazdy, prowadzą zwykłe - w oczach Europejczyka - życie. Konserwatywna fala zalewa jednak tę enklawę wolności, uderzając przede wszystkim w kobiety, którym talibowie całkowicie odbierają człowieczeństwo.

Rzadko czytuję lektury z gatunków "ciężkie życie kobiet na świecie" i "przemoc w rodzinie". Wiem, że ta przemoc istnieje, wiem jak wygląda, ale nie lubuję się w czytaniu jej opisów. Podobnie jest z losem kobiet - wystarczająco już dużo słyszałam na ten temat. Dobrze jednak od czasu do czasu "potrząsnąć" sobą, wyrwać się z własnego przyjemnego ogródka, nie po to, żeby się zachwycać, jak nam się przyjemnie żyje, ale żeby się zastanowić, co zrobić, żeby zapobiec kolejnym takim sytuacjom. Przy lekturze nie mogłam znaleźć odpowiedzi na pytanie: jak świat mógł na to pozwolić...

9 maja 2012

Moment WOW i niedoczytana klasyka

"Moment WOW"* następuje, kiedy ruch pisarza przebija moją wyobraźnię. Przesuwa swojego literackiego pionka w poprzek mojego mózgu, co powoduje, że muszę na chwilę przerwać czytanie, spojrzeć w przestrzeń oszołomionym wzrokiem i powiedzieć "WOW". Przy czym nie jest to gest przemyślany - następuje całkiem samoczynnie, niezależnie od mojej woli.

Przykłady:
  • Kiedy Radziwiłł strzela do Kmicica ("Potop" Sienkiewicza);
  • Kiedy Dantes odkrywa, gdzie grzebie się zmarłych w twierdzy If ("Hrabia Monte Christo" Dumasa);
  • Kiedy Linda odkrywa, że ktoś stoi na balkonie w sypialni małego Filipa ("Tajemnica zamku Valmy" Marthy Stewart);
  • Kiedy Snow ogłasza, jak zostaną uczczone jubileuszowe 75. igrzyska śmierci ("W pierścieniu ognia" S. Collins).
Macie swoje typy?

* Dla purystów językowych - "moment całkowitego zaskoczenia". Ale "moment WOW" brzmi jakoś tak... krócej ;)

**************


Klasyka klasyką, beatnicy beatnikami, niech sobie ta powieść będzie kultowa, ale ja się poddałam. Dużo sobie po niej obiecywałam, bo w ogóle bardzo lubię szeroko pojętą "twórczość drogi". Niestety, z Kerouakiem nam nie wyszło. Zmęczyłam jedną czwartą i się zbuntowałam. Przypominała mi nastrojem "Buszującego w zbożu", też klasyka, którego co prawda przeczytałam, ale głównie dlatego, ze miałam nadzieję dotrzeć do momentu, który mi objawi, jak fantastyczna to jest książka. Dotarłam - do ostatniej strony. A zachwytu jak nie było, tak nie było, i nadal fenomenu nie mogę pojąć. Amerykańska młodzież z problemami jakoś do mnie widać nie przemawia.

"W drodze" jest o tym - wnioskując z tego kawałka, który przeczytałam - jak bohater, alter ego autora, jedzie z jednego miasta Ameryki do innych. Po drodze poznaje różnych ludzi, z którymi pije i rozmawia o podrywie, lub których podrywa i rozmawia o piciu, lub których już zna, a którzy piją i podrywają kogo się da. W sumie określenie "podrywają" to taki eufemizm... Ponoć sportretowano tam wiele prawdziwych postaci ówczesnego życia literackiego, ale ponieważ w kwestii tegoż jestem ignorantką, to jakoś mnie to nie wciągnęło. Tak, wiem, że na pewno jest tam jakaś głębia, która mi umknęła, podobnie jak "Buszujący w zbożu" nie jest tylko o marudnym nastolatku, ale przecież nie wszystko musi mnie zachwycać, prawda?

    6 maja 2012

    Pieniądze budzą demony

    O "Kwiatach na poddaszu" czytałam tyle, że po prostu musiałam po nie sięgnąć. Polecała ją między innymi - już dawno temu - Padma z Miasta Książek.  Nie zraziło mnie więc nawet to, że najwyraźniej powieść ta była ostatnio egzemplarzem recenzenckim i przewinęła się na niemal wszystkich blogach.

    Fabuła zapowiadała się intrygująco. Szczęśliwe życie rodziny Dollangangerów zostaje brutalnie przerwane przez śmierć ojca. Matka i dzieci - nastoletni Christopher i Cathy oraz 5-letnie bliźnięta - zostają bez środków do życia. Wybawienie widzą w majątku dziadków, którzy wydziedziczyli córkę na skutek pewnego skandalu - matka liczy jednak, że uda się jej przebłagać rodziców, zwłaszcza bezwzględnego ojca. Rodzina przybywa więc do posiadłości dziadków i tam dzieci spotyka niemiła niespodzianka - najwyraźniej ich istnienie przekreśliłoby szanse na przebaczenie dziadka, dlatego matka i babka decydują się tymczasowo umieścić je w odosobnieniu na poddaszu. Ma to trwać dzień, najwyżej kilka - dziadek jest już ciężko chory, więc jak tylko wybaczy córce, zmieni testament i umrze, rodzina powróci do normalnego życia (ale znacznie majętniejszego). Jak można się domyślić, nie wszystko idzie jednak zgodnie z planem...

    Pomysł jest ciekawy i książka mogła być świetna - odosobnienie, tajemnice, uzależnienie od innych ludzi, mroczne emocje - ale niestety nie jest. Ratuje ją odrobinę właśnie ten pomysł - dzieci zamkniętych na poddaszu - oraz gotycka atmosfera. Wykonanie jednak jest po prostu słabe. Poziom literacki jak w wypracowaniu gimnazjalisty - od niektórych stylistycznych kwiatków chce się zgrzytać zębami. Poza tym - autorce zdecydowanie brak przygotowania psychologicznego, które dałoby tej książce siłę i głębię. Bez tego jest to po prostu harlequin z dreszczykiem i nic więcej. Hasła o głębokim przesłaniu to jakiś żart. Morał jest chyba taki, że pieniądze potrafią przysłonić wzrok, a kobieta kobiecie wilczycą bywa...

    Da się przeczytać, ale nic więcej. Podsumowując, czytadło, które może przemówić do nastolatków - idealnie nadaje się do czytania w tajemnicy przed rodzicami (ze względu na pewien niemoralny watek, którego nie zdradzę). Może też sprawdzić się w przypadku wysokiej temperatury, kiedy "wchodzą" tylko puste sensacje...

    Czytajcie tylko na własną odpowiedzialność.

    PS. Jeżeli jednak komuś się spodoba, to mam dobrą wiadomość - powstało łącznie aż pięć tomów. Drugi - "Płatki na wietrze" - mówi o dalszych losach rodzeństwa, trzeci i czwarty o ich potomstwie, a piąty to prequel, opowiadający o młodości demonicznych dziadków ;) Może sięgnę jak mnie dopadnie chorobowa gorączka.



    Winter is coming... Tym razem w komiksie.

    Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...