31 stycznia 2011

Czarny łabędź, biały łabędź

"Czarny łabędź" to film, który niepokoi, drażni i fascynuje. Od wczoraj nie mogę przestać o nim myśleć i z każdą godziną zachwycam się coraz bardziej. Po tylu pozytywnych recenzjach  miałam mocno wyśrubowane oczekiwania i seans nie do końca je zaspokoił. Bardzo mi się podobało, ale zabrakło mi tego "czegoś", dzięki czemu uznaje się dzieło za genialne. Mimo wszystko dawno już nie obejrzałam filmu, który utkwiłby mi w głowie na tak długo i nie dawał się stamtąd wyrzucić. Zatarta granica między jawą a marą pozwala na reinterpretacje w nieskończoność.

O szczegółach fabuły nie będę pisać, bo informacje łatwo znaleźć - ten film przewija się przez wszystkie blogi. Powiem tylko, że to opowieść o dążeniu do perfekcji, próbach stworzenia przez artystę arcydzieła bez skazy - co jak każde dążenie do nierealistycznego celu jest prostą drogą do szaleństwa. Oraz o tym, że nawet w najbardziej niewinnym białym łabędziu mogą kryć się demony.


Ogromną zaletą filmu jest Natalie Portman. Jej Nina była dla mnie nie do zniesienia, ale taka właśnie miał być. Irytowała swoim wycofaniem i słabością. Jej szef krzyczał do niej "Stop being so fucking weak!" i ja też miałam ochotę tak krzyczeć - przynajmniej do czasu. Potem się okazało, że krzykiem można obudzić potwory...


Natalie Portman zdecydowanie zasłużyła na Oskara. Oprócz niej warte zauważenia są też kreacje Barbary Hershley w roli toksycznej matki Niny i prześlicznej Mily Kunis grającej Lily, konkurentkę Niny. Nie zadowolił mnie Vincent Cassel, chociaż bardzo go lubię. Jego rola wydała mi się zbyt sztampowa, zabrakło jej wyrazistości - wydaje mi się, że jest to bardziej wina scenariusza niż aktora.

Natalie Portman i Vincent Cassel
Mila Kunis
Od siebie dodam jeszcze, że chociaż rozumiem, dlaczego partia Odetty jest marzeniem balerin, to moim ulubionym fragmentem Jeziora łabędziego pozostanie Pas de Quatre, czyli cztery małe "łabądki", które pląsają, kiwając główkami - mogę na to patrzeć przez dobę na okrągło ;)

A tym, którzy nie lubią, jak im się balet śni w nocnych koszmarach, polecam film Center stage - o nieskomplikowanej, ale sympatycznej fabule, z bardzo ładnymi układami baletowymi. Istnieje też druga część: "Center stage" turn it up", ale znacznie słabsza. W każdym razie po obejrzeniu tych dwóch i poprawieniu "łabędziem" mam wrażenie, że sama już potrafiłabym przygotować do tańca nowe baletki. Należy je kompletnie rozpruć, zszyć od nowa, poodrywać co się da, zaorać podeszwy, a potem już tylko walić nimi kwadrans o podłogę, zmoczyć pod kranem i można tańczyć...

8 komentarzy:

  1. Bardzo chciałabym obejrzeć ten film, zwłaszcza, że wyreżyserował go twórca "Requiem dla snu", jednego z moich ulubionych filmów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy31.1.11

    Znasz moje zdanie na temat tego filmu ;) Według mnie absolutnie genialny, a Natalie Portman MUSI dostać Oscara, bo inaczej stracę szacunek do Akademii !

    OdpowiedzUsuń
  3. Katarzyna - ja nie oglądałam "Requiem dla snu". Widziałam tylko zwiastun - był świetny, ale obawiałam się, że ten film może mnie zbyt mocno zdołować i mój instynkt samozachowawczy kazał mi się powstrzymać ;) Podobało mi sę za to jego "Źródło".

    Przyjemnostki - znam :) Ja tam szacunek do Akademii już dawno straciłam, ale i tak będę kibicować Portman :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wybieram się i wybieram,ale dotrzeć do kina nie mogę (obiecałam koleżance, że zobaczymy to razem). Uwielbiam "Requiem..." i "Zapaśnika" i coś mi się wydaje, że z "Czarnym łabędziem" będzie podobnie.

    "Center stage" bardzo lubię:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie wróciłam z kina i powiem szczerze, że "Czarny łabędź" tak mnie "walnął", że nie potrafiłabym napisać o nim w składny sposób. Film mroczny, plastycznie piękny, fascynujący i przerażający. Portman na Oscara zasługuje. Ale tak sobie myślę, czy można zostać prawdziwą primabaleriną mając zupełnie zdrową psychikę? Czy da się znieść codzienny ból, głód i tak ciężką pracę???

    OdpowiedzUsuń
  6. Milvanna - postaraj si dotrzeć, to jeden z tych filmów, które naprawdę trzeba zobaczyć.

    Grendella - myślę, że można. Ludzie są w stanie znieść wiele, żeby robić to, co kochają. Chociaż na pewno wymaga to silnej konstrukcji psychicznej, której Nina bardzo wyraźnie nie miała. Jeśli chodzi o sam film - z perspektywy niemal tygodnia dodam jeszcze, że bardzo trudno wyrzucić go z głowy. Tkwi tam tak mocno, że ciężko mi się zabrać za oglądanie czegoś innego.

    OdpowiedzUsuń
  7. Film naprawdę zachwyca i jest wart obejrzenia. Również pisałem recenzje "Czarnego łabędzia". Pozdrawiam i zapraszam do siebie ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja też o filmie nie mogłam przestać myśleć... :)

    OdpowiedzUsuń

Winter is coming... Tym razem w komiksie.

Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...