Pokazywanie postów oznaczonych etykietą powieść przygodowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą powieść przygodowa. Pokaż wszystkie posty

22 marca 2016

Co czytałam i oglądałam w lutym - podsumowanie

muskajac-aksamit-b-iext8610571Skończyłam wreszcie czytać "Muskając aksamit" Sarah Waters, o której wspominałam w styczniu, a nad którą zeszło mi jakoś ze dwa miesiące. Mimo szczerej sympatii do Autorki, która napisała świetną, przewrotną "Złodziejkę" i wciągającą gotycką powieść "Ktoś we mnie", tę książkę zmęczyłam z trudem. Owszem, ciekawe jest spojrzenie na Londyn przełomu XIX i XX wieku od strony, której dotąd w literaturze trudno było szukać, więc tło w porządku, ale fabularnie nudnawo, choć dzieje się dużo. Nie lubię romansów, a to był jednak romans, tyle że lesbijski. W dodatku Autorka tak się rozpędziła w opisywaniu świata od strony homoseksualnej, że w pewnym momencie wszyscy heteroseksualni zeszli do podziemia, zaczęli stanowić szare tło wydarzeń, a główna bohaterka mogła wybierać w dziewczynach, jak w ulęgałkach, w co jakoś nie chce i się wierzyć.
Nancy Astley, młoda dziewczyna o dość przeciętnej urodzie i ładnym głosie, miała spędzić całe swoje życie w sposób bardzo konwencjonalny, opuścić rodzinną gospodę i sprawianie niezliczonych ostryg, żeby wyjść za mąż i rodzić dzieci. Jedno teatralne przedstawienie odmieniło jej życie - pozwoliło odkryć pociąg do ślicznej panny Kitty, a tym samym do własnej płci, zawiodło do garderoby, a potem na scenę, stamtąd na ulicę, a dalej niezwykle krętą drogą do akceptacji siebie i szczęśliwej miłości. Po drodze Nancy odkrywa, a my z nią, tajniki życia artystów rewiowych, homoseksualnych prostytutek, bogatych i zdeprawowanych safistek, dzielnych sufrażystek i działaczy społecznych.


dziwny-przypadek-psa-nocna-pora-b-iext7867300W przeciwieństwie do powieści Waters, książka Marka Haddona "Dziwny przypadek psa nocną porą" wciągnęła mnie od pierwszej strony. Pomysł fabularny dużo mniej skomplikowany niż w "Muskając aksamit" - mały dramat małżeństwa z chorym dzieckiem - można by go streścić w trzech zdaniach. Za to wykonanie mistrzowskie, fantastyczna podróż do wnętrza umysłu chłopca cierpiącego na zespół Aspergera. Bardzo prawdziwi bohaterowie, nie papierowi, niejednoznaczni.
Świat powieści nie jest czarno-biały, nad czym bardzo boleje 15-letni Christopher Boone,  który za nic nie może połapać się w tych wszystkich odcieniach szarości. Przez to nie lubi opuszczać domu, który funkcjonuje według jasnych zasad (w pocie czoła wypracowanych przez jego ojca), ani stykać się z obcymi ludźmi, bo ich zachowanie trudno zrozumieć (mogą mówić jedno, ale myśleć drugie, jednym grymasem zmieniać sens swojej wypowiedzi, więc skąd właściwie rozmówca ma wiedzieć, o co im chodzi..). Mimo tego, kiedy pies sąsiadki zostaje znaleziony martwy, Christopher podejmuje się śledztwa, ale nie może sobie wyobrazić, jak daleko go ono zawiedzie. Książka opisywana jest często jako kryminał, co jest zupełną pomyłką, bo nie osoba mordercy zwierzaka jest tu istotna, a śledztwo jest pretekstem do zupełnie innej opowieści, o której ciężko pisać, żeby nie zdradzić zbyt wiele.


delirium-b-iext7142701No, dobrze, romansów może nie lubię, ale za to szalenie lubię młodzieżowe powieści o świecie alternatywnym, i tym mogę tłumaczyć sięgnięcie po trylogię "Delirium" Lauren Oliver. Polecała ją na swoim blogu Padma, a jej opiniom ufam. Przypadkiem natknęłam się w bibliotece na apetycznie gruby tom, zawierający wszystkie trzy części: "Delirium", "Pandemonium" i "Requiem" oraz dodatkowe opowiadania. Chociaż słowo 'miłość' jest tam odmieniane przez wszystkie przypadki, bardzo mi się dobrze tę dystopię czytało. Nie jest to może z mojej strony zachwyt na miarę "Igrzysk śmierci", sporo tu dłużyzn, po których wzrok mi się prześlizgiwał, zwłaszcza w pierwszej części, a i sam pomysł wydawał mi się zbyt naciągany. Nie da się jednak ukryć, że akcja mnie wciągnęła i to do tego stopnia, że cały dzień nie mogłam się doczekać, aż wieczorem (nareszcie!) złapię za książkę, a to mi się już dawno nie zdarzyło. Dwadzieścia lat temu pewnie byłabym wniebowzięta, bo nie da się ukryć, że grupą docelową już od dawna nie jestem.
Nastoletnia Lena żyje w świecie,  którym miłość została uznana za groźną chorobę, amor deliria nerviosa, i wyeliminowana za sprawą medycznego zabiegu, którym poddawani są wszyscy młodzi ludzie po ukończeniu szkoły (u dzieci zabieg mógłby być niebezpieczny). Dzięki temu rząd może bezproblemowo (jak się wydaje) rządzić potulnymi obywatelami, pozbawionymi głębszych uczuć i gwałtownych emocji, a nawet snów. Lena nie może się doczekać swojego zabiegu, który ma ją uchronić przed złapaniem wirusa, krążącego niebezpiecznie blisko jej rodziny - nie oparła mu się jej matka i kuzynka. Zanim jednak do zabiegu dojdzie, spotka na swojej drodze człowieka, który całe jej dotychczasowe wyobrażenie o świecie postawi na głowie.
Pierwszy tom jest dość mocno romansowy, za to w drugim zaczyna się już (rzecz jasna!) walka z systemem - wciągnął mnie do tego stopnia, że nie zauważyłam nawet, kiedy drugi tom przemienił się w trzeci i byłam bardzo oburzona, kiedy i trzeci się skończył... Na dokładkę są jeszcze niedługie opowiadania uzupełniające historię bohaterów drugoplanowych, ale to już takie dopowiedzenia na siłę.
Całość polecam, ale podkreślam, że to jednak przygodowe czytadło i nie należy oczekiwać arcydzieła.

Sarah Waters, Muskając aksamit, Prószyński i ska, 2009
Mark Haddon, Dziwny przypadek psa nocną porą, Świat Książki 2010
Lauren Oliver, Delirium, Pandemonium, Requiem, Wydawnictwo Otwarte 2015



*****


Filmowo miesiąc wypadł skromnie. Udało nam się obejrzeć trylogię z Julie Delpy i Ethanem Hawkem - Przed wschodem słońca, Przed zachodem słońca, Przed północą. Ciekawa rzecz, kino dwojga aktorów, kręcone na przestrzeni 20 lat. Pierwsza część powstała w 1994 r., druga 9 lat później, trzecia kolejne 9 lat potem. Aktorzy starzeli się, ekhem, dojrzewali, w tym samym tempie co bohaterowie. Co ciekawe, scenariusz do drugiej i trzeciej części stworzyli aktorzy do spółki z reżyserem. Dwa pierwsze filmy oglądałam lata temu, mając 15 i 25 lat, ciekawie było skonfrontować je z moim ponad 30-letnim ja i odkryć, że nadal do mnie przemawiają, ale odbieram je w nieco inny sposób.
Młoda Francuzka Celine i Amerykanin Jessie spotykają się w pociągu, w drodze do domów, zaczynają rozmawiać, a że rodzi się między nimi pewne pokrewieństwo dusz, postanawiają wysiąść  i kontynuować rozmowę przez jedną noc. Cały film jest o tym, jak chodzą po Wiedniu i rozmawiają, ale uwierzcie - wciąga. O czym są dwa kolejne filmy z tymi samymi bohaterami nie powiem, bo musiałabym zdradzić, jak się pierwsza część kończy. Warto zobaczyć samemu.

przed_wschodem_slonca1.jpg before-sunset-1doc_5584_0

Przed wschodem słońca / Before Sunrise reż. Richard Linklater (1995)
Przed zachodem słońca / Before Sunset, reż. Richard Linklater (2004)
Przed północą / Before Midnight, reż. Richard Linklater (2013)

15 marca 2014

Ja Tarzan, ty... Janina (Czytam klasykę)

 Tarzan to jeden z tych niezwykłych bohaterów literackich, który jest rozpoznawany przez wszystkich*. Wszystkich, a nie - wszystkich czytelników. Ręka w górę, kto nigdy nie słyszał jego imienia. Czy widzicie oczyma wyobraźni półnagiego mężczyznę, człowieka-małpę, huśtającego się na lianach? Brawo! To on! Tkwić wyraźnie w ludzkich umysłach w sto lat po narodzinach to jest coś.

Jednocześnie jednak książka Burroughsa dogorywa gdzieś w mrokach bibliotecznych półek, od 15 lat nie wznawiana, na allegro do nabycia już od złotówki. Pocieszam się, że być może wkrótce doczekamy się reaktywacji Tarzana, bo w roku 2016 ma się w kinach pojawić nowa ekranizacja, a wiadomo, co się przy tej okazji dzieje. Zapomniane książki wracają na sklepowe półki w lśniących filmowych szatach. Trudno zliczyć, która to będzie ekranizacja, Tarzan bowiem, jako postać niesłychanie plastyczna, nader szybko i sprawnie wyskoczył z kart powieści, ruszając na podbój Hollywood. Pierwsza ekranizacja powstała 6 lat po ukazaniu się książki - w 1918 r.:


Potem nastąpił prawdziwy wysyp filmów, kontynuacji, seriali, filmów animowanych oraz adaptacji, które rzucały Tarzana w czasy nam współczesne, a także sztuk teatralnych i słuchowisk. My odkopmy jednak prawdziwego Tarzana spod zwojów filmowej taśmy.


Cały wpis na blogu Klasyka Młodego Czytelnika.

14 marca 2014

Co przeczytałam, jak mnie nie było - część 1.


 
 


Całkiem niezły wynik, moim zdaniem, biorąc pod uwagę moje nieustanne narzekanie na brak czasu (a nie uwzględniłam lektur na Klasykę Młodego Czytelnika oraz dwóch czytadeł Mary Stewart wchłoniętych przez uszy). Mam zresztą wrażenie, że było ich więcej, ale

O lekturach w kolejności okładek (która to kolejność przypadkową jest):

1. "Crimen" Józef Hen, Wydawnictwo Erica, 2011

To zdecydowanie mój hicior roku, majstersztyk powieści historyczno-przygodowej, jedna z tych książek, które celowo czyta się w ślimaczym tempie, aby się za szybko nie skończyły. Skończyło się zresztą, niestety, ale rzuciła się na poszukiwanie innych książek pisarza, bom zauroczoną niezwykle. Dawno się nie zdarzyło, żebym się zakochała w bohaterze... Obowiązkowa lektura dla wszystkich wielbicieli klimatów z serii o Kacprze Ryksie, powieści "Którędy droga" Iana Pearsa lub sienkiewiczowskiej trylogii. Czytając, cały czas miałam wrażenie, że to nowość, chyba przez niezwykłą świeżość narracji, a to książka starsza ode mnie, bo już czterdziestoletnia - za to wielokrotnie wznawiana. Nawet serial na jej podstawie nakręcono, o którym nigdy nie słyszałam, a co z tego wynika - nie widziałam, i nie wiem, czy zobaczę. Uwielbiam wszelkie ekranizacje, a jednak tym razem nie wierzę, że nawet najlepszy film mógłby tej książce dorównać (a na pewno nie taki, w którym Tomasza gra Bogusław Linda).

Rzecz dzieje się na początku XVII wieku, gdzieś około 1620 roku, na terenie Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Młody, ale dość już przez życie i wojnę doświadczony szlachcic, Tomasz Błudnicki, powraca do domu, by dowiedzieć się, że jego ojciec zmarł w tajemniczych okolicznościach, a majątek niemal przestał istnieć. Nikomu nie może ufać, bo nie wiadomo, kto wróg, kto przyjaciel i czy to nie najbliższy sąsiad ojca jest odpowiedzialny za tytułowy crimen*. A może nie on, tylko jeden (lub wielu) z gniazda zbójów Rosińskich. A może infamis poznany po drodze, a może wioskowy przygłup, mąż ojcowskiej kochanki, a może... Tomasz ma dojmujące poczucie braku sensu (współcześnie powiedzieliby - depresja), ale równie silne poszanowanie dla honoru rodu i śmierć ojca chce pomścić, zaczyna więc śledztwo, a śmierć czyha za każdym zakrętem...
Tak o książce pisał sam Autor:
Pisząc Crimen żyję równolegle drugim życiem. W Sańsku i okolicach, w początkach siedemnastego wieku, pośród postaci, które obdarzyłem życiem, kocham się naraz w Urszuli i Jewce, bardziej w Urszuli, choć i Jewka mnie kusi, biorę cięgi, ale zachowuję postawę wyprostowaną wraz z moim bohaterem Tomaszem Błudnickim. (…) A kiedy wprowadzę do tej mojej krainy czytelnika, będziemy mieć tę nową przestrzeń jako obszar wspólny i wspólnych znajomych: wspaniałego Ligęzę, zadziwiającą sektę ariańską z niezłomnym bratem Gabrielem, tragicznego Tatara Rachmeta, gniazdo zbójeckie Rosińskich, starostę jurydycznego, który tropi zbrodnię jak nowoczesny detektyw, teorbanistę, śpiewającego o niej na jarmarku i wielu innych.

* łac. zbrodnia.

2. "Śnieżna pantera" Peter Matthiessen, Wydawnictwo Zysk i ska, 1999

O tej książce naprawdę nie wiedziałam wiele, kiedy po nią sięgałam. Tyle, że polecali ją blogerzy, którym ufam. Góry, śnieg, sens życia, a czytanie jej to coś, co z angielska zwą life-changing experience.

Peter Mathhiesen ruszył na wyprawę w Himalaje wraz z biologiem, Georgem Schallerem. Schaller szukał błękitnych owiec, żeby badać ich obyczaje godowe. Matthiessen sam nie wiedział, czego szuka. Tytułowej śnieżnej pantery, buddyjskiego przewodnika duchowego, ukojenia, a może sensu życia? Jego żona niedawno zmarła po ciężkiej chorobie, to takie wydarzenie, po którym pytania o sens tego wszystkiego stają się wręcz palące. No, więc ruszył Mathhiessen pod górę, po śniegu i stromych zboczach, przez odludne i niebezpieczne urwiska, ale i przez liczne zamieszkane przez tubylców wioski. Szedł i szedł, a sensu nie było, tak jak i nie było śnieżnej pantery. Na ogół bywało chłodno i głodno, do domu i dzieci daleko. Szedł, cierpiał niewygody, obserwował miejscowych oraz tragarzy, którzy jakoś nie cierpieli mimo tychże niewygód, obserwował góry, dziką przyrodę, ale przede wszystkim sam siebie. Nie będę Wam psuć lektury, więc wniosków nie ujawnię. Powiem tylko, że warto się zastanowić, czy spotkanie śnieżnej pantery jest warte gorączki oczekiwania na ten fakt. A może jej niespotkanie jest równie ważnym wydarzeniem życiowym, które należy docenić?

Nie było to dla mnie doświadczenie, które odmieniło moje życie, może dlatego, że sporo już czytałam o buddyźmie i innych filozofiach wschodu, a także filozofii dobrowolnej prostoty, w związku z czym wnioski Autora nie były dla mnie odkryciem. Początkowo zresztą czytając, czułam się lekko zawiedziona, bo to miała być lektura życia przecież. Tak podczytywałam, podczytywałam, zawód jakoś bladł, w pewnym momencie okazało się, że tak mi się jakoś dobrze z z Matthiessenem po tych górach wędruje. Cieszę się, że miałam okazję tę podróż odbyć i na pewno będę książkę polecać innym szukającym sensu. A jeden cytat zamierzam sobie umieścić w miejscu, na które będę stale spoglądać: "Oczywiście, że jestem szczęśliwy!  Tu jest cudownie! Zwłaszcza, że nie mam wyboru!"*.

* Peter Matthiessen Śnieżna pantera, Wydawnictwo Zysk i ska, wyd. 2, Poznań 1999, s. 230.

3. "Portret w sepii" Isabel Allende, Wydawnictwo Muza, 2005

Czego NIE należy robić, kiedy się zalega w łóżku z gorączką, ogólnym rozbiciem i obolałym gardłem? Nie należy fundować sobie szaleńczej podróży przez kilka krajów i sto lat historii w postaci rodzinnych sag, czytanych jedna po drugiej, bez chwili oddechu pomiędzy, a każda po około 500 stron tekstu. Potem się kończy z takim mętlikiem w głowie, że człowiek (rzeczony, z gorączką) ma problem z przypomnieniem sobie nazwisk własnych krewnych. (Na swoje usprawiedliwienie mam tylko fakt, że przy małym dziecku jedynie angina pozwala poświęcić się całkowitej czytelniczej orgii.) Błąd ten jednak poczyniłam i zaczęłąm właśnie od Chile z początku XX w. "Portret w sepii" to właściwie druga część trylogii Isabelle Allende, ale doskonale sprawdza się w czytaniu jako zupełnie osobna książka, jeśli się pozostałych tomów nie zna. (*Z ciekawostek - ta trylogia napisana została od tyłu, to jest od tomu trzeciego, "Domu duchów", który przez lata - od 1982 r - wcale nie był żadnym tomem, tylko całkiem niezależną powieścią solo. Przestał występować solo 20 lat później, kiedy około roku 2000 zostały dopisane dwa wcześniejsze tomy. Trylogia pisana była od tyłu i ją też od tyłu czytam, a między tomami robię odstępy około dziesięcioletnie, "Dom duchów" czytałam chyba na studiach, teraz, po jakichś 10 latach przeczytałam drugi, to do pierwszego mi jeszcze hoho i jeszcze trochę zostało.)

Bohaterką jest Aurora de Valle, wnuczka Elizy Sommers i Pauliny de Valle (bohaterek "Córki fortuny"), której życiorys zaczął się komplikować właściwie od poczęcia, a to za sprawą bardzo pięknej lecz niezbyt bystrej matki, która uległa miejscowemu don Juanowi, zamiast wybrać dobrego i zakochanego w niej Severa de Valle. Śledzimy losy małej Aurory od owego poczęcia, przez dramatyczne narodziny i kilka lat szczęśliwego dzieciństwa w rodzinie Sommersów, o których wspomnienia zostają następnie starannie wymazane przez drugą babkę Paulinę de Valle, przez wyprowadzkę ze Stanów Zjednoczonych do Chile, dorastanie, naiwne uczucie, małżeńską pomyłkę, pasję fotograficzną, aż osiągniemy ten moment, kiedy - zdaniem autorki - możemy już spokojnie bohaterkę porzucić... Ciekawe, drobiazgowo opisane losy, bardzo multikulturowe, a wręcz multirasowe - mamy tu północnych i połudnowych Amerykanów, ale także Chińczyków. Tylko jakoś nic z nich nie wynika, przeczytałam, odfajkowałam i przeszłam do kolejnej lektury.

To dobra książka. Czytało mi się lekko, łatwo i przyjemnie - styl bardzo allendowski, mnóstwo pobocznych wątków i postaci, wplecionych rzeczywistych wydarzeń historycznych, trochę realizmu magicznego, ale jednak bardziej realizmu. Zgrabne powiązanie z fabułą "Domu duchów". Obyło się jednak bez fajerwerków i tego wrażenia, jakie zrobił na mnie wspomniany "Dom..." (chociaż dawno czytałam, może teraz bym się nie zachwycała?) Przeczytałam, nie żałuję, ale do historii już nie wrócę, książka powędrowała do ludzi. Nic jej właściwie nie mam do zarzucenia, wiec może ja po prostu nie jestem wielbicielką sag? Możecie polecić jakąś absolutną sagową rewelację, którą po prostu trzeba przeczytać i która mnie zwali z nóg?



11 czerwca 2012

Los szyty na miarę

Świetna książka, sześćset stron od których nie można się oderwać.

I niech Was nie zwiedzie zapowiedź z okładki, jak zwykle ni w pięć, ni w jedenaście: Tajna miłość w czasach nienawiści, nędzy i zdrady. Jaka znów tajna miłość? Czy redaktorzy w ogóle czytali tę powieść? Miłość, może i nawet tajna, jest, ale na bardzo dalekim planie. Na pierwszym są zamotane losy Siry Quiroga, na drugim nie mniej poplątane dzieje Hiszpanii w latach 30. XX wieku.

Sira, córka niezamożnej krawcowej, mogła wieść całkiem zwyczajne życie. Mogła poślubić swego narzeczonego Ignacia, spokojnego, dobrego, choć może nieco nudnego mężczyznę, urodzić dzieci i dbać o wiązanie końca z końcem, starając się przetrwać burzę hiszpańskiej wojny domowej. Los chciał inaczej. Nie dał jej zaznać spokoju, w zamian oferując jednak sporo emocji. Rzucił z Madrytu do Tetuanu w Maroku, z powrotem do Madrytu, a potem do Lizbony. Postawił jej na drodze pewnego uwodzicielskiego oszusta i angielską kochankę wysokiego komisarza w Maroku, uwikłał w szpiegowską aferę i w intratny, lecz niebezpieczny (sic!) krawiecki biznes. Nie pozwolił jej się nudzić ani przez chwilę. Czytelnikowi też nie.

Powieść na przykładzie losów Siry doskonale opisuje dzieje hiszpańskiej wojny domowej i losy kraju podczas drugiej wojny światowej. Kiedy nagle na czoło powieści zaczęli wysuwać się politycy, zresztą prawdziwe postaci tamtych czasów, pomyślałam sobie "o nie, tak się dobrze zaczęło, a teraz będą przynudzać". Nic podobnego. Dzieje polityki czyta się jak najlepszą sensację, nie tylko dlatego, ze to były ciekawe czasy, ale także dzięki umiejętnej narracji pisarki.

Mogłabym wysunąć jeden zarzut - Sira miała zbyt wielkie szczęście, za często wychodziła z różnych sytuacji bez szwanku. Ale nie będę się czepiać, bo trzymałam za nią kciuki przez bite sześćset stron. Więc musiało się jej udawać ;) A i tak ją przecież los nieźle poobijał. Duży plus za zakończenie oraz za przesłanie - losy państw często zależą od małych, nieznanych, zapomnianych ludzi, którzy nikną w tle wielkiej polityki i nikt o nich później nie pamięta.

Bardzo dobra książka, gorąco polecam.

Tetuan lat 30. XX w.

Madryt lat 30. XX w.
Źródło zdjęć - dla znających hiszpański jest to też fascynujące źródło informacji o tym, co w książce było prawdą, a co fikcją, zdjęć miejsc akcji i bohaterów.

Maria Duenas
Krawcowa z Madrytu
El tiempo entre costuras
Świat Ksiażki 2011
ss. 600

16 marca 2012

Wiktoriańska intryga

Rzadko się zdarza tak wciągające czytadło! Na początku czytałam sobie spokojnie, myśląc "no, fajne fajne, przyjemnie się czyta, tylko ta intryga jakaś taka prosta". Tak mi się zdawało aż do pierwszego zwrotu akcji o 180 stopni. Przy czym nie był to zwrot ostatni...

Sarah Waters
Złodziejka
Fingersmith
Prószyński i ska  2004


Akcja rozgrywa się w doskonale odmalowanych realiach XIX-wiecznej dickensowskiej Anglii. Sue Trinder, córka przestępczyni, którą stracono w majestacie prawa, wychowała się w rodzinie "zastępczej". Jej opiekunowie trudnili się paserstwem i rozwiązywaniem problemu niechcianych dzieci, ale swą przybraną córkę kochali, przelewając na nią najwyraźniej uczucia dla własnej córeczki, która zmarła w niemowlęctwie. Pewnego dnia znajomy rodziny, oszust zwany Gentelmanem, proponuje Sue pewny zarobek. Ma wcielić się w rolę pokojówki pewnej młodej arystokratki, panny Maud, wkraść się w jej łaski i przekonać ją do ucieczki i małżeństwa z nauczycielem rysunku, owym Gentelmanem właśnie. Po ślubie panna zostanie oddana do zakładu psychiatrycznego (nie taki rzadki sposób pozbywania się niechcianych małżonek w owych czasach), a spiskowcy podzielą się jej majątkiem. Sue zgadza się, wyjeżdża do posiadłości wuja panny Maud, ale wkrótce okazuje się, że sprawy nie idą zgodnie z planem. A potem zaczynają wręcz biec w całkowicie nieprzewidywalnym kierunku...


Autorce udało się robić mnie w konia co dziesięć stron. Za każdym razem, kiedy wydawało mi się, że już wiem, o co chodzi, wszystko stawało na głowie. Nawet jeśli stopień pokomplikowania intrygi jest troszkę niewiarygodny (przynajmniej w niektórych aspektach), to przymknęłam na to oko, bo czytało się fantastycznie. Z pewnością sięgnę po inne powieści pani Waters, a w planach mam także obejrzenie miniserialu z 2005 na podstawie tej książki.

8 marca 2012

Jak się włamać do cudzej głowy i jak stamtąd uciec

Po pierwsze - okładka jest zachwycająca. W naturze bardziej niż na zdjęciu obok, bo ma łagodniejsze kolory, głębię i miły w dotyku papier. Od czasu do czasu przerywałam lekturę, żeby na nią spojrzeć i pogłaskać :)

Po drugie - treść wzbudziła u mnie mieszane uczucia. Autorka jest bez wątpienia dobrą pisarką, jej stylowi nie można niczego zarzucić - czyta się gładko, ale nie bezmyślnie. W powieści pojawia się - co bardzo lubię - wiele informacji z tak niełatwych dziedzin, jak filozofia, teologia i fizyka kwantowa. Wymagało to od pisarki sporej wiedzy albo czasochłonnych poszukiwań, albo jednego i drugiego. Bohaterka wzbudziła moją sympatię - swoją niekompromisowością przypominała mi Smillę z książki Petera Hoega. Akcja wciąga. Mimo wszystko jednak nie przepadam za książkami, które wychodzą ze stricte realistycznego poziomu, żeby potem rozwinąć się w całkowicie abstrakcyjną akcję (chyba że to książki dla dzieci).

Ariel Manto pisze pracę naukową na temat, który przekracza zdolności mojego zapamiętywania (nie mam egzemplarza książki pod ręką). Tak się jednak dziwnie złożyło, że jej promotor znika, jeden z budynków uniwersyteckich zaczyna się walić, a Ariel napotyka w antykwariacie książkę, która nie ma prawa tam być. "Koniec Pana Y" XIX-wiecznego pisarza Thomasa Lumasa uznawana jest za przeklętą, bo wszyscy, którzy ją czytają, giną. na świecie istnieje tylko kilka egzemplarzy. Tymczasem Ariel dostają ją do rąk własnych i odkrywa drogę prowadzącą do świata umysłów. Czym jest Troposfera - jak się tam dostać, jak przeżyć, i jak uciec? Tego możecie dowiedzieć się z książki.

„Czy Bóg powstał z ludzkich myśli, czy to ludzie powstali z myśli Boga?” Mieszają się w tej powieści kwestie wiary, nauki, miłości, seksu oraz  podróży w czasie i przestrzeni na falach myśli. Chciałam ją przeczytać i cieszę się, że mi się to udało, ale nie jest to powieść, do której będę wracać.

Powieść była nominowana w 2008 roku do nagrody Orange Prize for Fiction.

Scarlett Thomas
Koniec Pana Y
The End of Mr. Y
Sonia Draga 2010 

13 lutego 2012

Szkoła w starym zamku


Jaka to urocza książeczka! Przyznaję, ze mam słabość do powieści o dziewczątkach na pensji, a także do polskiej literatury dla młodzieży z okresu międzywojennego - może dlatego tak mnie "Kierdej" zachwycił. Fabuła jest dość prosta, ale ze stron promieniuje młodość i radość. Można poczuć się tak, jakby samemu wybiegało się ze starych komnat zamkowych do rozsłonecznionego ogrodu.


Cała recenzja na blogu Klasyka Młodego Czytelnika.

18 stycznia 2012

Hej ho i butelka rumu! (Czytam klasykę)

Niektóre książki się nie starzeją.

Robert Louis Stevenson
Wyspa Skarbów
Treasure Island


Kiedy w tawernie "Admiral Benbow" zjawia się stary pirat Bill Bones, młody Jim Hawkins nie podejrzewa nawet, że niedługo całe jego życie zmieni się o 180 stopni. Pirat umiera, w dramatycznych okolicznościach, a Jim zdobywa pozostawioną przez niego mapę prowadzącą do ukrytych skarbów. Przekazuje ją doktorowi Livesey'owi, a ten przy pomocy miejscowego dziedzica organizuje morską wyprawę na wyspę skarbów. Jim trafia na statek jako chłopiec okrętowy i wkrótce odkrywa, że nie wszyscy zaokrętowani marynarze godni są zaufania.  Długi John Silver, kucharz okrętowy z drewnianą nogą, pozornie przyjacielski, podburza kamratów i spiskuje przeciwko kapitanowi. Livesey, dziedzic i Jim mają po swojej stronie tylko kilku ludzi. Jeśli chcecie się dowiedzieć, czy uda im się ujść z życiem ze statku, który właśnie zamienił się w pułapkę, trafić na wyspę i odnaleźć skarb, przeczytajcie. Świetna zabawa gwarantowana.

Klasyka powieści przygodowej - wciągnęła mnie tak samo, jak mojego tatę pół wieku wcześniej. Zachwyciła mnie nie tylko akcja, ale i doskonale odmalowane postaci piratów. Tak mnie wciągnął świat nieokrzesanych wilków morskich, że aż ciężko mi było zejść ze statku ;)

Książki wysłuchałam w postaci audiobooka po polsku, ale polskie okładki tej powieści są tak marne, że zamieszczam jako ilustrację starą i piękną angielską wersję.

Z ciekawostek, pomysł na tę książkę pojawił się, kiedy Robert Louis Stevenson narysował swojemu pasierbowi, Lloydowi, mapę do zabawy i opowiedział krótką historyjkę o piratach. Wkrótce zaczął tworzyć powieść, która najpierw ukazywała się w odcinkach w czasopiśmie "Young Folks" (1881-1882), a w 1883 została wydana w formie książkowej. Swoją drogą chciałabym usłyszeć ten szum, który by się podniósł teraz, gdyby w czasopiśmie dla dzieci zamieszczano tak krwawą opowieść...

23 sierpnia 2011

Nadciąga zima, czyli weszłam do gry

"Gra o tron" i jej kolejne tomy przewinęły się przez tyle blogów, że ci, którzy jeszcze nie czytali prawdopodobnie cierpią już na Martinowstręt. Ale to dobra książka jest, więc nie wspomnieć o niej żal.

Nie jestem fanką fantastyki. Kiedyś czytałam więcej, z biegiem czasu coraz i coraz mniej, Gra o tron jest pierwszą od dawna pozycją z tego nurtu. Połknęłam w dwa dni, chętnie dowiem się, co dalej, ale za fantastyką nadal nie przepadam. Wybaczcie. Duża korzyść z prowadzenia bloga, którą u siebie odnotowałam, to niejakie wykrystalizowanie się moich literackich upodobań i już wiem, że fantasy stoi u mnie na półce "raczej nie", a science-fiction na "całkiem podziękuję". Jasne, od wszystkiego są wyjątki, wielbię nad życie Władcę pierścieni Tolkiena, w kategorii "powieść, która porwała mnie ze szczętem" dzierży prawdopodobnie palmę pierwszeństwa. Diuna Herberta była przyjemnie odświeżająca (jeśli takim może być gorący piasek pustyni), zamierzam też dać szansę "Ziemiomorzu" Le Guin i Lemowi.

Do tego ostatnio cierpię na czytelniczy zastój. Na wakacje zabrałam chyba około siedmiu książek i przywiozłam je z powrotem, niektóre lekko napoczęte, a niektóre wcale. Mam wrażenie, że ostatnio blog zaczyna mi odbierać radość z czytania, czuję presję, żeby przeczytać cokolwiek i wstawić notkę. Tworzenie takiego potwora, który pożera moją pasję, nie było moim zamiarem, dlatego zastanawiam się nad tymczasowym zawieszeniem działalności. Może jak nie będę miała gdzie się pozachwycać nad lekturą, to zatęsknię. Odkąd zaczęłam czytać klasykę, zauważyłam, że przynosi mi ona dużo więcej radości niż jakiekolwiek współczesne dzieło. Klasyki na wakacje nie zabrałam, może w tym był problem. Słucham sobie teraz audiobooka Kamień księżycowy i, ach, uwielbiam Collinsa. Dawno już temu czytałam jego Kobietę w bieli i nie mam pojęcia, czemu czekałam tak długo, żeby znów po niego sięgnąć. Może mi te wszystkie nowości wpychały się w paradę.

Te chaotyczne dwa akapity oczywiście mają się nijak do samej Gry o tron. No, może tylko tyle, że o ile książka mnie naprawdę wciągnęła, to nie zachwyciła aż tak, jak się spodziewałam. Czyli kategoria "bardzo dobra książka", ale nie (nader pojemna) kategoria "moja ulubiona książka".

Odmawiam opowiadania, o czym to jest. Po pierwsze, wielu to już zrobiło przede mną, po drugie - akcja jest taka zagmatwana, że nie i już ;) W każdym razie rzecz dzieje się w zjednoczonych Zachodnich Królestwach, na czele których stoi król Robert, nie on jest jednak na pierwszym planie. Najważniejsza jest rodzina Starków, możnowładców z północnego krańca Królestw (tam, gdzie zimno), do których należą: Eddard i jego żona Catelyn oraz ich dzieci: Robb, Sansa, Arya, Brandon i Rickon, a także bękart Eddarda - Jon Snow. Poza nimi kluczowa jest postać trzynastoletniej Daenerys Targanyen, księżniczki na wygnaniu. Jej ojciec był królem przed Robertem i został obalony w bardzo krwawy sposób. Danny i jej brat szukają teraz sposobu by odzyskać dziedzictwo. No i jest jeszcze Tyrion "Krasnal" Lannister, karzeł i brat królowej - chyba mój ulubieniec ze względu na cięte poczucie humoru. Intryg jest co niemiara, walk jeszcze więcej, do bohaterów nie należy się za bardzo przywiązywać, bo Martin łatwo się ich pozbywa, jednym słowem - dzieje się.

Akcja podzielona jest na krótkie rozdzialiki zatytułowane imieniem bohatera, którego dotyczą (Eddard, Catelyn, Jon, Sansa, Arya, Bran, Daenerys i Tyrion, czy kogoś pominęłam?). Kiedy człowiek już wciągnie się w historię jednej osoby, autor przeskakuje do drugiej, a kiedy już, marudząc, wciągnie się w drugą, przeskakuje do trzeciej. Parę razy wciągnęłam się na tyle, że nie byłam w stanie czytać po kolei, tylko kartkowałam strony, szukając dalszych losów danego bohatera, ale o tym cicho sza... Oczywiście wszystkie te historie mocno się zazębiają i po pierwszych 100 stronach kompletnego chaosu łatwo już zapamiętać kto z kim i dlaczego.

Bardzo mi się podobało to, że elementy nadprzyrodzone znajdują się na dalekim planie. Na pierwszym są ludzie i ich całkowicie niefantastyczne zachowania. Są jacyś groźni Inni, żyjący po lasach, wszyscy słyszeli o smokach, ale problemów nie załatwia się przy pomocy machania różdżką i nadprzyrodzonych "superpowers". Do tego każde działanie ma pięknie pokazane konsekwencje, każdy kij dwa końce i nikt nie jest czarno-biały.

Do niektórych bohaterów żywię większą sympatię (Jon, Tyrion, Arya), do niektórych mniejszą (Catelyn), ale o wszystkich czytałam z równym zainteresowaniem. No, troszkę może przesuwałam wzrokiem po opisach bitew... Ile tych flaków można w końcu znieść. Niespecjalnie podobał mi się wątek Danny, nie będę się czepiać, ale miałam wrażenie, że był najmniej oryginalny i było już mnóstwo analogicznych historii "od wątłej dziewczynki do superwojowniczki". Pomijając już, że - jak tradycja wśród pisarzy fantastyki każe - najbardziej atrakcyjne kobiety u Martina mają średnio 13-14 lat. Nie wiem, czy słyszał kiedyś o etapie "brzydkiego kaczątka"... Poza tym szczegółem świat wykreowany przez Martina jest wiarygodny w niemal każdym detalu, a do tego odznacza się rzadko spotykaną w tym gatunku głębią psychologiczną.

Teraz czekam aż T. przeczyta, a potem rzucamy się na serial.

George R. R. Martin
Gra o tron
Zysk i ska 2003
ss. 773

5 kwietnia 2011

Literatura pokrojona, czyli dziwne zjawisko Książek Wybranych

Nie będzie wcale o krojeniu książek piłą (chociaż zjawisko jest, moim zdaniem, pokrewne), tylko o zbiorkach książek wydawanych przez Reader's Digest. Niby wiedziałam do tej pory, że coś takiego istnieje, ale bliżej się nie zetknęłam, a świadomość, że książki opublikowane w tych zbiorach są "skrócone" kazała mi je omijać szerokim łukiem.

Ostatnio jednak moja siostra przyniosła mi taki zbiorek, który od kogoś pożyczyła, z poleceniem przeczytania jednej z książek. Ona czytała ją kiedyś w oryginale i bardzo jej się podobała - mowa o "Białej ciemności" Jamesa Vance'a Marshalla. Pomyślałam, że nie ma głupich, po prostu poszukam normalnej wersji. Okazało się jednak, że w Polsce w ogóle nie wyszło tłumaczenie całości, a że nie zależało mi aż tak, żeby zdobywać wersję oryginalną, poddałam się i przeczytałam.

Może bym się nie skusiła, gdyby nie tematyka, która przyciąga mnie jak magnes - zagubiona jednostka pośrodku Antarktydy. Przyznaję się do tej grzesznej słabości, datowanej odkąd wpadła mi w ręce książka Alistaire'a MacLeana "Noc bez brzasku". To moje ukochane przygodowe czytadło. Nie ma to jak leżeć pod kocykiem z gorącą  herbatką i obserwować bohaterów przedzierających się przez piekielną lodową pustynię... 

W 1942 r. dziesięcioosobowa brytyjska ekspedycja została wysłana z tajną misją na Antarktydę. Po ponad roku statek odnalazł tylko jednego członka załogi, w stanie skrajnego wycieńczenia. Co stało się z pozostałymi? Jakim cudem James Lockwood przeżył niewyobrażalnie koszmarną zimę praktycznie pozbawiony zapasów żywności? Porucznik wydaje się cierpieć na amnezję i odmawia wyjaśnień, a tymczasem brytyjska admiralicja koniecznie chce uzyskać odpowiedzi.

Niesamowite opisy krajobrazów koła podbiegunowego i tamtejszej fauny sugerują mi, że to była prawdopodobnie dobra książka. Prawdopodobnie - bo co można powiedzieć o pozycji, która oryginalnie miała 250 stron, a w zbiorku RD tylko 130? Tematyka przeciekawa, ale całość robiła wrażenie bryku, notatek na temat - nie da się na dobrą sprawę ocenić ani fabuły, ani języka, co najwyżej pomysł.

Abstrahując już od kwestii, czemu ta praktyka ma właściwie służyć  (nie mogę znaleźć żadnego uzasadnienia), zastanawiam się, na czym polega skracanie:   wycinają fragmenty ich zdaniem "niepotrzebne"? przeredagowują całość, upraszczając język? Naprawdę ktoś chce mieć coś takiego na półce? Chyba tak, skoro zbiorki wydaje się regularnie od 1950 r. W jednym zbiorku mieszczą się cztery książki, więc może chodzi o oszczędność miejsca...

James Vance Marshall
Biała ciemność /Whiteout 
Przegląd Reader's DigestWarszawa 2000, ss. 319-449

28 marca 2011

Niemożebnie dobra powieść łotrzykowska


Kacper Ryx - sierota i podrzutek, student medycyny, dzięki swem rozlicznym talentom zostaje pierwszym w dziejach Inwestygatorem Jego Królewskiej Mości. Szczęście, że się taki mędrek trafił, bo zagadki mnożą się niemożebnie. Najsampierw skradziona zostaje pieczęć królewska, potem odnajdują się zwłoki młodej kobiety, zasztyletowanej, a jakby tego było mało - imć Twardowski, alchemik królewski, któren ważną informację posiada, znika, a jego tropem podąża okrutna postać w czerni. Ergo - Ryx ma pełne ręce roboty.*

Czego tu nie ma - przygody, poezja, konne pościgi i ścinane głowy, gospody i królewskie komnaty, kostnice i lupanary, romanse, ukryte skarby i zasadzki w lasach, skorumpowane władze miasta i bunt żaków. Jednym słowem - powieść łotrzykowska idealna. Akcja nie ustaje ani na chwilę i trudno się oderwać od czytania. Doskonale został oddany świat XVI-wiecznego Krakowa z jego wyglądem, obyczajami i językiem. Postaci fikcyjne i historyczne przeplatają się bardzo zgrabnie. Jeśli komuś nazwiska Jana Kochanowskiego i Mikołaja Sępa Szarzyńskiego kojarzą się wyłącznie z boleśnie nudną lekcją, a analizowana na historii Unia Lubelska przyprawia o mdłości, powinien sięgnąć po Kacpra Ryxa. Autorowi należą się oklaski, bo pokazał, że "Polacy nie gęsi" i historię mają taką, że tylko brać i opisywać -  nie trzeba muszkieterów, żeby stworzyć pasjonującą powieść przygodową.

Bardzo gorąco polecam i obowiązkowo siegnę po dwa kolejne tomy.

Mariusz Wollny
Kacper Ryx
Otwarte 2007
ss. 584

* To miał być język stylizowany na czasy Kacpra Ryxa, ale wyszedł mi raczej pan Muldgaard ;)

8 lutego 2011

Podróżnik na wyspach wyobraźni

Guliwer plasuje się w świadomości społecznej gdzieś między królewną Śnieżką a sierotką Marysią, a od wspomnianych odróżnia go tylko płeć. Generalnie duży facet i małe krasnoludki, a potem wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Mało kto pamięta, że powieść Johathana Swifta była satyrą polityczną, skierowaną zdecydowanie do dorosłych odbiorców i nosiła dźwięczny tytuł: Travels into Several Remote Nations of the World, in Four Parts. By Lemuel Gulliver, First a Surgeon, and then a Captain of several Ships. Pod płaszczykiem fantastycznej opowieści pewnego marynarza-podróżnika (o wyjątkowym niefarcie na morzu zresztą) pisarz skrytykował rządzących, naukowców, filozofów i ludzkość jako taką. A jakby tego było mało, stworzył zarazem doskonałą książkę przygodową, którą po niemal 300 (!) latach od powstania nadal czyta się znakomicie.


Czytałam "Podróże Guliwera" ładne parę lat temu, ale pamiętam, że było to dla mnie odkrycie. Do sięgnięcia po nią zmotywował mnie znakomity brytyjski miniserial z 1996 roku. Obecna uwspółcześniona amerykańska superprodukcja, która szaleje po kinach we wszystkich trzech wymiarach, jest niestety boleśnie koszmarna i potrafi do oryginału całkowicie zniechęcić. Rozgrywa się niemal wyłącznie w krainie liliputów (w książce to tylko jedna z czterech odwiedzonych przez Guliwera krain) i opowiada o tym, jak bardzo każdego uszczęśliwia amerykanizacja (tak - Guliwer bardzo dosłownie przekształca krainę liliputów w małą Amerykę, a tubylcy są zachwyceni). Sam Guliwer jest niedorosłym matołkiem, dla którego życiowym odkryciem (i morałem całego filmu przy okazji) jest to, że kłamstwo ma krótkie nogi i generalnie nie popłaca. Rozumiem, że twórcy celowali w odbiorcę małoletniego, ale ja bym swojego dziecka na to nie zabrała.


Jeżeli jednak macie ochotę zapoznać się z prawdziwym Guliwerem, polecam i książkę, i wspomniany film z lat 90. Ekranizacja ta nieco odbiega od oryginału, ale - co rzadko się zdarza - zdecydowanie na plus.


Akcja rozgrywa się na dwóch planach. Oto mamy Guliwera, który po powrocie ze swoich wojaży  opowiada niestworzone brednie o liliputach, olbrzymach i latających wyspach, za co zostaje umieszczony w szpitalu psychiatrycznym. Jedyną osobą, który wierzy we wszystko, co opowiedział, jest jego mały synek. Robi co może, by udowodnić, że jego ojciec nie jest kłamcą ani szaleńcem i tym samym umożliwić mu powrót do domu*.


Ta opowieść przeplatana jest podróżami Guliwera, który oprócz liliputów odwiedza też krainę zamieszkaną przez gigantów i latającą wyspę Laputę, na której filozofowie są tak głęboko pogrążeni w myślach, że muszą zatrudniać służących do ostrzegania ich przed niebezpieczeństwem uderzenia się w niski strop lub potknięcia o próg. Ostatnim etapem podróży jest utopijna wyspa zamieszkana przez mądre konie, Houyhnhnmy, które reprezentują wszelkie szlachetne wartości, podczas gdy człekopodobne stwory, Yahoosy, to ucieleśnienie ludzkich wad.


W wersji książkowej Guliwer po dłuższym pobycie w krainie szlachetnych Houyhnhnmów poczuł taki wstręt do ludzi, że nie miał ochoty przebywać w ich towarzystwie i zdecydował się zamieszkać w stajni razem z końmi. Co ciekawe, sam Jonathan Swift pod koniec życia miał podobne poglądy na towarzystwo innych ludzi, został uznany za niepoczytalnego, a dowodem jego szaleństwa miał być właśnie ostatni  rozdział "Podróży Guliwera".


Polecam - w odróżnieniu od najnowszej wersji kinowej, zarówno książka, jak i miniserial dają do myślenia odbiorcom w każdym wieku.

 



Podróże Guliwera, reż. Charles Sturridge, USA, UK 1996.
Podróże Guliwera 3D, reż. Rob Letterman, USA 2010.

* Pamiętam, że kiedy sięgnęłam po książkę, byłam bardzo rozczarowana faktem, że Guliwer wcale nie  miał syna, tylko córkę, a cały wątek udowadniania, że jego historie są prawdziwe, powstał w wyobraźni reżysera.

30 grudnia 2010

Koniec z igrzyskami

Suzanne Collins
Kosogłos/Mockingjay
Trylogia "Igrzyska śmierci" t. 3
Media Rodzina 2010
audiobook
czyta: Anna Dereszowska

Trudno napisać recenzję trzeciego tomu, nie zdradzając zupełnie nic z akcji poprzednich. Uprzedzam więc tych, którzy nie czytali dwóch pierwszych tomów trylogii - ale planują - że może mi się wymknąć jakiś spoiler, chociaż nie będę opisywać akcji, a głównie swoje wrażenia.

Tym, którzy nigdy nie zetknęli się z trylogią, wyjaśniam, że akcja "Igrzysk śmierci" toczy się w bliżej nieokreślonych czasach (przyszłość lub rzeczywistość alternatywna), w państwie Panem, które składa się z Kapitolu i 12 dystryktów. W Kapitolu znajduje się siedziba rządu i mieszkają tam wszyscy uprzywilejowani mieszkańcy. Dystrykty zajmują się przemysłem, rolnictwem itp., dostarczają  towary do Kapitolu, a ich mieszkańcy na ogół klepią biedę. Na pamiątkę buntu dystryktów, który miał miejsce 75 lat wcześniej, corocznie urządzane są tzw. głodowe igrzyska, na których dzieci wybrane z dystryktów (z każdego chłopak i dziewczyna) walczą na śmierć i życie, a wszystko to ma oprawę gigantycznego show i jest na żywo transmitowane w telewizji. W kolejnych igrzyskach pojawia się jednak Katniss Everdeen, dziewczyna która igra z ogniem, i która stanie Kapitolowi kością w gardle, przewracając cały porządek świata do góry nogami.

Czekałam na Kosogłosa bardzo niecierpliwie - oba poprzednie tomy skończyły się tak, że po prostu trzeba było się dowiedzieć, co będzie dalej. Cenna umiejętność u pisarza. Zresztą nie da się ukryć, że Autorka doskonale konstruuje swoje powieści - są "zbudowane" ze scen akcji i scen 'psychologicznych" w idealnych jak dla mnie proporcjach. Ostatnio oczekuje od książek przede wszystkim tego, że mnie zabawią - porwą w inny wymiar, wciągną w cudze życie, oderwą od ziemi. Oczywiście, cudownie, jeśli byłaby to jednocześnie literatura głęboka, skłaniająca do przemyśleń i piękna językowo, ale to nie jest priorytet. Takie książki akurat nie na każdej półce rosną, jeśli na takie trafię - wspaniale, jeśli nie - wystarcza mi dobra rozrywka.

Kosogłos - chociaż nie zalicza się do literatury wysokiej - przemówił do mnie psychologiczną prawdą. Wreszcie powieść przygodowa, w której bohaterowie nie przedzierają się przez zastępy wrogów niedraśnięci na ciele i duszy. Nie potrafią sobie filozoficznie wytłumaczyć okropieństw dookoła, otrząsnąć się i "dzielnie" żyć dalej. Koszmar życia w państwie totalitarnym, makabryczna "zabawa" na arenie igrzysk i wreszcie upiory wojny odciskają na nich ślad, którego nigdy nie uda się zmazać. Bohaterowie nie kierują się wrodzoną szlachetnością i odwagą, ujawnioną pod wpływem okoliczności, jak u hobbitów i pochodnych. To, co ich popycha do działania, to strach i nienawiść. Cierpienie ich nie uszlachetnia, ale zmienia na gorsze, wydobywa na wierzch najgorsze cechy charakteru. Okalecza na resztę życia. Nie łudźcie się, że główni bohaterowie wyjdą bez szwanku, dlatego że są "głównymi bohaterami".

Katniss wydawała mi się tu bardzo realna. Siedemnastolatka, która nie miała wcale chęci stać się postacią publiczną ani stawać na czele rewolucji, nie grzeszyła jakimiś nadzwyczajnymi zaletami charakteru, które predestynowałyby ją do roli przywódczyni uciśnionych, a która po prostu dostała się w trybiki historii. Ustawiono ją na polu walki jak figurę szachową, wytyczono sposób poruszania się, a ona miotała się, próbując pozostać sobą, uratować bliskich i po prostu przeżyć.

Kosogłos opowiada o wojnie, która ogarnęła Panem po nagłym końcu ostatnich Igrzysk. Autorka nie waha się przed epatowaniem makabrą, nawet w zwiększonym stopniu niż to czyniła w poprzednim tomie. Z jednej strony jest to usprawiedliwione - w końcu walki toczą się już nie tylko na arenie, nastąpiła ich intensyfikacja, co odbija się w opisach. Z drugiej jednak - ja czasami miałam przesyt i wystarczyłoby mi nieco mniej opisów "żywego mięsa". Czuję się jednak usatysfakcjonowana zakończeniem historii (wątku uczuciowego także) - moim zdaniem cała trylogia utrzymuje równy poziom. Podziękowałabym tylko za Epilog - wydał mi się niepotrzebny, wolę, kiedy mogę sobie sama dopowiedzieć, jak ostatecznie potoczyły się losy postaci.

Winter is coming... Tym razem w komiksie.

Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...