2 lipca 2012

Literatura na ekrany w upalne wieczory


The Moth Diaries to ekranizacja książki Rachel Klein. Powieść o szkole z internatem dla dziewcząt z domieszką gotyckiej grozy. Bez obaw, książkę opublikowano na 3 lata przed pierwszym tomem Sagi Zmierzch, więc przynajmniej nie ma nic wspólnego z tą ostatnią wampirzą falą. Chociaż wampiry się i owszem, pojawiają (chyba - ponoć zależy to od interpretacji). W każdym razie tematyka szkoły z internatem niezwykle mnie kusi (wszyscy już chyba to wiedzą), a i klimaty gotyckie doceniam. Na razie nie udało mi się zdobyć powieści (tłumaczenia nie ma, wiec w bibliotekach brak), wobec czego sięgnęłam po film. Pozytywnie przyciągnęły mnie nazwiska odtwórczyń głównych ról - Sarah Bolger grała córkę Henryka w Tudorach, a Lily Cole m.in. Valentinę w Parnassusie.

Żeńska szkoła z internatem mieści się w rasowym starym budynku - dawniej był tu hotel. 16-letnia Rebecca wraca do niej po ciężkich wakacjach. Jej ojciec, pisarz, popełnił samobójstwo. Powrót do normalności bardzo ją cieszy, ale niestety - coś się jednak zmienia. Do szkoły przybywa nowa uczennica, niepokojąca Ernessa. Trzyma się nieco z boku, ale powoli zaczyna zagarniać dla siebie ukochaną przyjaciółkę Rebeki, Lucię. Czy to tylko urojenia zazdrosnej Rebeki, czy Ernessa rzeczywiście kryje jakieś mroczne sekrety? Dziewczynie, rzecz jasna, nikt nie wierzy, a tymczasem w szkole zaczynają się dziać rzeczy przerażające...

Całkiem niezły pomysł, ale wykonanie niestety już nie. Nie jestem pewna, czy to wina pierwowzoru, bo widziałam już mierne ekranizacje bardzo dobrych książek. Schematycznie zbudowany, mechanicznie odegrany (choć Lily Cole dobra), jednowymiarowe postaci i pospieszny finał, jakby twórcy tez już mieli dość - naprawdę można to było zrobić lepiej, bo sama fabuła jest pociągająca (na plus zaliczam kompletny brak mieniących się w słońcu i kąsających wampirów). Ekranizacja nie weszła do polskich kin i trudno się dziwić, bo jest po prostu słaba. Obejrzałam ją do końca trochę siłą rozpędu (ciężki sobotni upał, poza tępym patrzeniem w ekran niewiele da się robić), a trochę dzięki chwilami obecnemu nastrojowi gotyckiej grozy (groza goniła resztką sił, ale i tak się potem bałam pójść do ciemnej kuchni...). Nagrodzona zostałam finałową piosenką, która przypadła mi do gustu. Ale na książkę nadal mam chęć.


 The Moth Diaries, reż. Mary Harron, Irlandia, Kanada 2011


*******************************************************



Ze Spadkobiercami sytuacja jest odwrotna. Rzadko się to zdarza, ale się zdarza - film podobał mi się bardziej niż książka. Nie uważam, że to dzieło oskarowe (Amerykanie chyba oglądają za mało kina europejskiego, gdzie powstaje sporo rzeczy bez porównania lepszych), ale jednak dobre.

O powieści pisałam TUTAJ, więc nie będę się już powtarzać, treść pozostała ta sama.

Wygładzono jednak wszystkie te elementy, które drażniły mnie w książce (widać nie tylko mnie).
Po pierwsze, Matt King nie jest już mężczyzną o kobiecej psychice i jego reakcje wydają mi się właściwsze dla płci brzydszej, a Clooney zagrał go naprawdę dobrze, oszczędnymi środkami. Po drugie, córki Matta to zwykłe nastolatki - w trudnym wieku, a więc czasem histeryczne, trudne do zniesienia, ale normalne. W książce zachowywały się tak dziwnie, że powinno się je umówić do psychiatry. Swoją drogą, Shailene Woodley grająca Alexandrę jest prześliczna. Po trzecie - mogłam na własne oczy zobaczyć Hawaje, których odbicie w książce było dość słabe. Osobom które nigdy nie były w tym kraju, nie dostarczała zbyt wiele informacji. Film pozwolił poczuć nieco z tej specyficznej atmosfery krainy, która może nie jest rajem, ale tak wygląda.

Jedyny brak, który widzę, to słaba charakterystyka Elizabeth, czyli pogrążonej w śpiączce żony Matta. W powieści była przedstawiona jako kobieta niezwykła, charyzmatyczna, ale jednocześnie marna żona (szczęście małżeńskie tej pary była moim zdaniem mocno dyskusyjne) i zdecydowanie nie najlepsza matka (vide autodestrukcyjne działania Scottie, podejmowane po to, żeby mama doceniła jej "ciekawą" historię). Bez świadomości tych faktów można się dziwić dość niejednoznacznym reakcjom męża i córek na wiadomość o jej bliskiej śmierci. Logiczniej byłoby oczekiwać, że po prostu będą leżeć i płakać.


Spadkobiercy / The Descendants, reż. Alexander Payne, USA 2011

8 komentarzy:

  1. Mnie również ekranizacja "Spadkobierców" przypadłą do gustu bardziej niż ksiązka i nie rozumiem wielu zarzutow, ze film jest nudny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, dla tych, którzy oczekiwali szaleńczej akcji i adrenaliny, to może on jest nudny. Wolno się toczy, w takim europejskim tempie, a nie każdy to lubi... Nie jest to taki rodzaj dzieła, od którego nie można się oderwać nawet na minutę, ale mnie to nie przeszkadzało i nie nudziłam się przy nim wcale.

      Usuń
  2. Jeeej! Koniecznie MUSZĘ! Jak patrzę na screeny to czuję nieodpartą chęć, no i porównam z książką ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Spadkobierców" nie oglądałam, ale też wybitnie mi się kojarzą z wieloma europejskimi filmami o życiu, śmierci i wszystkim co pomiędzy.

    Natomiast ten o szkole z internatem... Nie wiem z czego to wynika, ale filmy o szkołach z internatem strasznie mnie ciekawią, zawsze je oglądam, w sumie jak marne by nie były. I te dla całkiem radosnej młodzieży, i te niby dla starszych. Tak jak "Wild Child" o którym pisałaś kiedyś. Czy zdecydowanie niedoceniane za pastiszowy humor "Dziewczyny z St. Trinian". I "Cracks" z niezłą Evą Green. I teraz chyba obejrzę ten opisany powyżej... Skoro nikt tam nie świeci w słońcu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Liritio - mam dokładnie tak samo. Jeśli film ma być o szkole z internatem, to nawet najgorsza recenzja mnie nie odwiedzie od próby obejrzenia :)

      Usuń
  4. I to jest właśni to! Właśnie czegoś takiego szukałam do obejrzenia - The Moth Diaries :D Dziękuję za rekomendację - postaram się obejrzeć :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Patrząc jeszcze na sam zwiastun... i nawet tytuł to taka kreacja kojarzy mi się z wampirami z Czarnogóry (w powieści nie tak dawno wydanej "Nadciąga burza") - dlatego też chętnie obejrzę ;)

    OdpowiedzUsuń

Winter is coming... Tym razem w komiksie.

Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...