Co jakiś czas napotykam się na jakieś nadzwyczaj trafne wyrażenie w krótkich słowach opisujące zawiłą okołoksiążkową sprawę. Nie zapisuję ich i one gdzieś przepadają, w otchłaniach niepamięci, a szkoda. Uważam, ze powinniśmy wspólnymi siłami stworzyć słowniczek mola książkowego - co Wy na to?
Mała próbka poniżej:
- kac książkowy - niemożność rozpoczęcia nowej książki, bo jeszcze nie opuściło się świata z poprzedniej (znalezione tu - kto się przyznaje do autorstwa?)
- książka pierwszego kontaktu - książka, od której najlepiej zacząć znajomość z danym pisarzem (odkryte u Zacofanego w lekturze)
- pieszczoch blogerów - pisarz, którego wszyscy blogerzy lubią i chwalą (dobra, 90%), i wytrwale czekają na kolejną jego książkę (wyrażenie mi się ukuło przy Theorinie)
Krąży ostatnio po blogach jakaś czytadłowa akcja i nabrałam chęci zabrania głosu (co będę czekać, jeszcze mnie nikt nie zaprosi ;) ). Być może nie do końca trafiam w zasady, wybaczcie.
Czytadła babskie - bo o kobietach (ale niekoniecznie "tylko dla pań"), a na lato - bo wakacyjnie mi się kojarzą, a poza tym chętnie bym do nich wróciła, bujając się leniwie w hamaku w pięknych okolicznościach przyrody. Czytadła to dość umowna kategoria - w tym przypadku miałam na myśli książki współczesne, lekkie, od których szare komórki się nie przegrzeją, i krzepiące (żadnego rozdrapywania emocji, to koliduje z bujaniem, hamak się potem zacina ;) )*:
- Mary Stewart - Tajemnica zamku Valmy (bo zamek wśród lasów i ten dreszczyk emocji)
- Marian Keyes - Sushi dla początkujących (bo deszczowa Irlandia i krzepiąca wiara, że życie coś dobrego chowa w zanadrzu)
- Anne Rivers Siddons - Uciekłam na wyspę (bo wyspa i budowanie życia od nowa)
- Jaclyn Moriarty - Mam łóżko z racuchów (bo ciepła rodzinna atmosfera + zagadka)
- Małgorzata Musierowicz - Nutria i Nerwus (bo wakacje z namiotem - prawie...)
- Joanna Chmielewska - Całe zdanie nieboszczyka (bo wyprawa przez pół świata)
- Joanna Chmielewska - Większy kawałek świata (bo mazurskie jeziora)
- Bodil Malmsten - Cena wody w Finistere (bo leniwe popołudnia w ogrodzie)
- Elizabeth Gilbert - Jedz, módl się, kochaj (bo Włochy, Indie, Bali i zaczynanie życie od nowa)
- Alexander McCall Smith - Kobieca Agencja Detektywistyczna nr 1 (bo można w Botswanie na werandzie wypić herbatkę z ostrokrzewu w miłym towarzystwie Mma Ramotswe)
* Zwykle mianem 'czytadła' określam książkę, która jest łatwa w czytaniu, dostarcza rozrywki i zapomina się o niej po przewróceniu ostatniej strony. Taka literacka pierdółka. Nic ważnego, ale fajne. Niekiedy, pejoratywnie, używam tego epitetu na "dzieła", których poziom językowy nie zasługuje na lepsze określenie.
Z wymienionych przez Ciebie czytadeł jeszcze nie miałam okazji żadnego przeczytać, ale wszystko przede mną :)
OdpowiedzUsuńUdanego wyjazdu!
Przesympatyczny pomysł z tym słowniczkiem. Z listy chętnie zapoznałabym się z Elizabeth Gilbert - Jedz, módl się, kochaj.
OdpowiedzUsuńDla mnie "czytadła" to najczęściej książki YA, które czyta się lekko i niezobowiązująco (np. seria PLL) albo inne, które nie spędzają snu z powiek.
Miłych wakacji :)
Haha chyba doskwiera mi kac książkowy, bo nie mogę wziąć się za nic po lekturze Stephena Kinga xD
OdpowiedzUsuńZ czytadeł poczyniłam pierwsze, niestety nieudane podejście do "Jedz, módl się, kochaj" ale zabrakło mi czasu i musiałam książkę oddać nie przeczytawszy nawet strony ;c za to "Dumę i uprzedzenie" machnęłam jeszcze przed "erą Kinga" i czytało się bardzo przyjemnie :]
Pozdrawiam ;)
Słowniczek jest rewelacyjnym pomysłem!
OdpowiedzUsuńPomysł na słowniczek- świetny! Bardzo mi się podobają te sformułowania!
OdpowiedzUsuńJedz, módl się, kochaj właśnie czytam. Muszę przyznać, że czegoś takiego właśnie potrzebowałam. A Jane Eyre leży na półce, pożyczona od koleżanki i czeka na swoją kolej.
Do Twojej definicji czytadeł, dodałabym wszelakiego rodzaju książki młodzieżowe. Zdarzają się wyjątki, ale w większości przypadków, je się po prostu przyzwoicie czyta.
Z listy czytadeł tak naprawdę znam tylko książkę Musierowicz - choć osobiście wolę pierwsze tomy serii. Nie przebrnęłam natomiast przez "Jedz, kochaj..." - Elisabeth Gilbert jest moim zdaniem trochę takim "pieszczochem blogerów" (posługując się słowniczkiem), ale mnie akurat zupełnie nie przypadła do gustu, przeczytałam połowę książki i odłożyłam, nie mogłam się odnaleźć w tym klimacie. Na wszelki wypadek po film potem już nie sięgnęłam...
OdpowiedzUsuńUdanych wakacji :-) :-) :-)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMusierowicz, McCall Smith, Chmielewska - tak to zdecydowanie idealni autorzy wakacyjni. Ja bym tu jeszcze dodała "Pana Samochodzika", który mi ostatnio po głowie chodzi, choć stara baba ze mnie ;)
OdpowiedzUsuńPs. A co do "Jedz, módl się, kochaj" to wydaje mi się, że film jest lepszy niż książka. Książka taka nijaka się wydaje.
Pozdrowienia :))