Droga do Putte
Wydawnictwo Dolnośląskie 2007
ss. 266
Wszyscy słyszeli o Rubensie, większość o Van Dycku, ale trzeci z flamandzkich malarzy, tworzących wielką "trójcę" w XVII-wiecznej Antwerpii, jest słabiej znany. A przecież Jacob Jordaens przeżył swoich konkurentów.
Holewiński bierze na warsztat biografię malarza. Pokazuje jego życie od momentu największej sławy Jordaensa, kiedy konkurenci już nie mogli mu zagrozić (Rubens zmarł w 1640, van Dyck w 1641 r.). Malarz, w pełni sił życiowych, był nie tylko słynnym twórcą, o którego obrazach marzyli ówcześni możni, mistrzem dla licznych uczniów, ale też mężem ukochanej Cathariny i ojcem trójki dorastających dzieci. Pisarz wiedzie nas od tego momentu aż po samotną śmierć - w zapomnieniu i odosobnieniu - od zarazy szalejącej w mieście, która tego samego dnia zabrała także mieszkającą z nim niezamężną córkę.
Książka jest bardzo dobrze napisana, przenosi czytelnika w sam środek XVII-wiecznej Flandrii, doskonale odmalowuje atmosferę tamtych czasów, życie codzienne. Można z niej wynieść naprawdę sporą wiedzę na temat ówczesnego świata, flamandzkiego malarstwa - aż dziw, w jak drobnych szczegółach udało się odmalować Holewińskiemu tamte czasy. Powieść ma jednak także spory minus - nie oferuje nic czytelnikowi niezainteresowanemu biografią Jordaensa. Nasuwa się oczywiste skojarzenie z "Dziewczyną perłą" (w końcu Vermeer to zbliżone czasy i niewielka odległość geograficzna), w którym intrygowała zagadka tytułowego obrazu. U Holewińskiego nie ma żadnego motywu przewodniego, nic nie skłania do poznawania życiorysu pisarza. Czyta się, żeby czytać.
To dobra powieść - na tyle dobra, że nie odłożyłam jej, choć malarstwo flamandzkie nie jest tematyką, która frapuje mnie najbardziej (jeśli już miałabym wybierać, wolałabym biografię van Dycka, genialnie malował). Na tyle jednak nudna, że czytałam ją tylko wtedy, kiedy akurat wpadła mi w rękę - nie czekałam na moment, kiedy znów będę mogła po nią sięgnąć. Polecam tylko zainteresowanym.
Jeden z ulubionych motywów Jordaensa - pijący król. |
A poniżej "wielka trójka" - od lewej: "Autoportret z żoną i córką Elżbietą" Jakuba Jordaensa (1621-22), "Autoportret ze słonecznikiem" van Dycka (1633) i "Autoportret z Isabelą Brant" Rubensa (1609-10).
"Córka Rubensa", "Skrzydła nad Delft" - ostatnio ciągnie mnie do flamandzko - malarskich klimatów:) Dzięki za podpowiedź!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Myślę, że kiedyś sięgnę z uwagi na to, że kocham sztukę.
OdpowiedzUsuńNie taki znowu nieznany :-), chyba jedyny jego obraz w polskich zbiorach - "Pokłon Trzech Króli" znajduje się w kościele w Skalbmierzu.
OdpowiedzUsuńNie napisałam nieznany, tylko slabiej znany :) Napisałam to z pozycji niemal całkowitego laika, który miał w swoim życiu tylko 1 semestr z całej historii sztuki, od czasów starożytnych po współczesność. Może tam to nazwisko padło, ale w pamięć mi się nie wryło. No i podejrzewam, że jakbym popytała znajomych "kto to był Jordaens?", to trafień byłoby raczej mało. A Rubensa pewnie wszyscy skojarzą. Mogę zrobić test :D
UsuńŚwietna książka, która niestety w drugiej połowie zaczyna się rozmywać. O Joardensie mówił Dymny ? w Piwnicy pod Baranami
Usuń