"Czarny łabędź" to film, który niepokoi, drażni i fascynuje. Od wczoraj nie mogę przestać o nim myśleć i z każdą godziną zachwycam się coraz bardziej. Po tylu pozytywnych recenzjach miałam mocno wyśrubowane oczekiwania i seans nie do końca je zaspokoił. Bardzo mi się podobało, ale zabrakło mi tego "czegoś", dzięki czemu uznaje się dzieło za genialne. Mimo wszystko dawno już nie obejrzałam filmu, który utkwiłby mi w głowie na tak długo i nie dawał się stamtąd wyrzucić. Zatarta granica między jawą a marą pozwala na reinterpretacje w nieskończoność.
O szczegółach fabuły nie będę pisać, bo informacje łatwo znaleźć - ten film przewija się przez wszystkie blogi. Powiem tylko, że to opowieść o dążeniu do perfekcji, próbach stworzenia przez artystę arcydzieła bez skazy - co jak każde dążenie do nierealistycznego celu jest prostą drogą do szaleństwa. Oraz o tym, że nawet w najbardziej niewinnym białym łabędziu mogą kryć się demony.
Ogromną zaletą filmu jest Natalie Portman. Jej Nina była dla mnie nie do zniesienia, ale taka właśnie miał być. Irytowała swoim wycofaniem i słabością. Jej szef krzyczał do niej "Stop being so fucking weak!" i ja też miałam ochotę tak krzyczeć - przynajmniej do czasu. Potem się okazało, że krzykiem można obudzić potwory...
O szczegółach fabuły nie będę pisać, bo informacje łatwo znaleźć - ten film przewija się przez wszystkie blogi. Powiem tylko, że to opowieść o dążeniu do perfekcji, próbach stworzenia przez artystę arcydzieła bez skazy - co jak każde dążenie do nierealistycznego celu jest prostą drogą do szaleństwa. Oraz o tym, że nawet w najbardziej niewinnym białym łabędziu mogą kryć się demony.
Ogromną zaletą filmu jest Natalie Portman. Jej Nina była dla mnie nie do zniesienia, ale taka właśnie miał być. Irytowała swoim wycofaniem i słabością. Jej szef krzyczał do niej "Stop being so fucking weak!" i ja też miałam ochotę tak krzyczeć - przynajmniej do czasu. Potem się okazało, że krzykiem można obudzić potwory...
Natalie Portman zdecydowanie zasłużyła na Oskara. Oprócz niej warte zauważenia są też kreacje Barbary Hershley w roli toksycznej matki Niny i prześlicznej Mily Kunis grającej Lily, konkurentkę Niny. Nie zadowolił mnie Vincent Cassel, chociaż bardzo go lubię. Jego rola wydała mi się zbyt sztampowa, zabrakło jej wyrazistości - wydaje mi się, że jest to bardziej wina scenariusza niż aktora.
Natalie Portman i Vincent Cassel |
Od siebie dodam jeszcze, że chociaż rozumiem, dlaczego partia Odetty jest marzeniem balerin, to moim ulubionym fragmentem Jeziora łabędziego pozostanie Pas de Quatre, czyli cztery małe "łabądki", które pląsają, kiwając główkami - mogę na to patrzeć przez dobę na okrągło ;)
A tym, którzy nie lubią, jak im się balet śni w nocnych koszmarach, polecam film Center stage - o nieskomplikowanej, ale sympatycznej fabule, z bardzo ładnymi układami baletowymi. Istnieje też druga część: "Center stage" turn it up", ale znacznie słabsza. W każdym razie po obejrzeniu tych dwóch i poprawieniu "łabędziem" mam wrażenie, że sama już potrafiłabym przygotować do tańca nowe baletki. Należy je kompletnie rozpruć, zszyć od nowa, poodrywać co się da, zaorać podeszwy, a potem już tylko walić nimi kwadrans o podłogę, zmoczyć pod kranem i można tańczyć...