"Jeśli jeszcze raz wspomni o Blythe'ach, rzucę w niego tym dzbankiem", pomyślała Susette. (s. 566)
Ja bym też chętnie rzuciła...
"Ostatni tom serii powieści o Ani Shirley wydany w pełnej, nie okrojonej wersji, w zgodzie z oryginalnym maszynopisem przekazanym przed laty kanadyjskiemu wydawcy przez autorkę. Do tej pory skrócona o około 100 stron książka dostępna była w sprzedaży (również w Polsce – Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009) pod tytułem Spełnione marzenia. Usunięte z poprzednich edycji tytułu strony rzucają nowe światło na historię wielu bohaterów cyklu. To znakomita lektura dla młodych i nieco starszych czytelników." (notka wydawcy)
Niech Was nie zwiedzie tytuł "Ania z Wyspy Księcia Edwarda". Przede wszystkim - to zbiór luźnych opowiadań, a nie kolejny tom powieści. Ania, Gilbert i ich dzieci nie są bohaterami żadnego opowiadania. Pomiędzy opowiadaniami umieszczone są wiersze "autorstwa" Ani i jej syna Waltera (naprawdę L.M. Montgomery) - i przy nich pojawiają się króciutkie dialogi między członkami rodziny Blythe'ów. W rozmowach tych nie pada jednak nic nowego - są to niemal wyłącznie odniesienia do wydarzeń z wcześniejszych tomów.
Bohaterami opowiadań są mieszkańcy Glen St. Mary, którzy poza przeżywaniem swoich perypetii (na ogół romasowo-matrymonialno-dziecięcych) mają istną obsesję na punkcie rodziny Blythe. Co drugie zdanie pojawiają się powołania typu "tak mówi doktor Blythe, tak uważa doktorowa, która jest piękną i przemiłą kobietą, to mówiła mi Zuzanna Baker". Bardzo szybko staje się to po prostu irytujące. Gdzieś w jednej czwartej tomu byłam w stanie szczerze znienawidzić Anię, Gilberta, Zuzannę i całą progeniturę. Ratowało mnie tylko to, że niektórzy bohaterowie też mieli dosyć tych inwokacji (patrz cytat na wstępie). Angielski tytuł "The Blythes Are Quoted" jest jak najbardziej na miejscu - bo cytowani są w kółko. Polski nie ma sensu.
Podobno L.M. Montgomery po prostu zebrała różne swoje opowiadania - opublikowane w gazetach i te nigdy nie wydane, powplatała wzmianki o Ani, przełożyła "jej" poezją i zaniosła wydawcy. Rozumiem obecny pęd do wydania ostatniego dzieła pisarki w takiej postaci, w jakiej chciała je widzieć - można to uznać za rodzaj hołdu. Jednak reklamowanie tego jako ostatniego odnalezionego tomu Ani ("niepublikowany wcześniej ostatni tom przygód Ani z Zielonego Wzgórza" - cytat z okładki polskiego wydania) jest bzdurą podyktowaną chyba chęcią wyciągnięcia pieniędzy od fanów cyklu (na "Blythe'ów" mogliby się nie złapać).
"Fabuła powieści jest o tyle zaskakująca, iż w niczym nie przypomina poprzednich części – odpowiada na takie problemy jak zdrada, starość, śmierć, niechęć do kobiet, nieślubne dzieci." (stąd). Rzeczywiście nie przypomina to poprzednich części Ani z Zielonego Wzgórza, ale w innych opowiadaniach te tematy się pojawiały. Tu może rzeczywiście są nieco silniej zaznaczone, ale bez sensacji. Skala mroczności nieco wzrosła w drugiej, krótszej części (tom podzielony jest na dwie części - pierwsza dotyczy czasów sprzed I wojny światowej, druga - po niej). Miałam wrażenie, że po prostu opowiadania te powstały później niż "Ania", kiedy o niektórych sprawach można było mówić i pisać śmielej.
To, co mną wstrząsnęło najbardziej, to nie morderstwa i nieślubne dzieci. W ostatnim opowiadaniu pojawiają się imiona wnuków Ani i Gilberta - w to aż nie chce się wierzyć, bo jak Ania mogłaby być czyjąś babcią! Najdziwniejsze jednak wrażenie robi wspomnienie Holokaustu. Ania Shirley i Holokaust wymienione jednym tchem, to jak zderzenie galaktyk z równoległych światów - niemożliwe.
To, czego zupełnie nie załapałam natomiast, to zapowiadane odarcie Gilberta ze wspaniałości: "The Globe and Mail" zwrócił uwagę, że fani powieściowego męża Ani, dobrego doktora Gilberta Blythe, "mogą teraz chcieć zasłonić oczy". W nowej książce Gilbert to drań i manipulator, ogarnięty chęcią kontrolowania wszystkich. (też stąd). Eee.... że co? Mnie się wydawał taki jak zawsze, pojawiał się jako ten wspaniały doktor Blythe, kochający maż i doskonały ojciec - jeśli ktoś mógłby mnie naprowadzić na jakiś trop, byłabym wdzięczna.
Wracając jeszcze do praktyk polskiego wydawcy, to poza tytułem i reklamą przyczepię się jeszcze do niedbalstwa w imionach. Dziwna jest ta praktyka tłumaczenia imion, która sprawiła, że Jim Blythe był Kubą, ale Krzyś Ford - oryginalnym Kennethem (w wersji z mojego dzieciństwa było dokładnie na odwrót). Imion poza rodziną Blythe na ogół nie tłumaczono, więc w opowiadaniach występowali George, Dick i Ursula, a nie Jerzy, Ryś i Urszula. Jednak narzeczona Jima/Kuby Blythe'a, córka pastora Mereditha, występuje czasem pod oryginalnym imieniem Faith, a czasem jako Flora...* Ja wiem, że to ta sama osoba, ale ktoś nie oblatany w twórczość Montgomery chyba się nie połapie. Fakt, jestem przyzwyczajona do starego wydania "Ani..." i do tamtych imion (też swobodnie niekonsekwentnych), ale jeśli już w nowych wydaniach chcieli coś zmienić, to proszę - albo Jim, Kenneth i Faith, albo Kuba, Krzyś i Flora.
Z innych błędów - w posłowiu na końcu książki jest w przypisie zdanie "W ostatnim opowiadaniu "Spełnione marzenia", którego akcja toczy się w trakcie drugiej wojny światowej, Susette i Dick wspominają dziecięce przygody z wnukami Ani i Gilberta, co jest niemożliwe w świetle książkowej chronologii." Susette i Dick wspominają imiona Jima/Kuby, Nan i Di, więc chodzi o dzieci, a nie wnuki, Ani i Gilberta... (s. 588). Drażnią mnie takie nieścisłości, zwłaszcza że nawet nie czytałam tej książki zbyt wnikliwie (wybaczcie, ale po prostu mnie znudziła) - a wydawnictwo chyba powinno pracować nad nią staranniej.
Podsumowując, nie była to zła lektura, ale byłaby lepsza, gdybym się nie nastawiała na więcej informacji o losach Blythe'ów. W sumie czytałam przed lekturą recenzje, nieodbiegające wiele od mojej, więc już wiedziałam, czego się spodziewać - ale oczywiście i tak chciałam się przekonać osobiście. Jako zagorzała fanka nie mogłabym nie przeczytać czegoś, co pisarka złożyła do publikacji tuż przed śmiercią.
Opowiadania są różne, niektóre lepsze, niektóre gorsze - mają przyjemny staroświecki urok, ale zbyt często opierają się na wyeksploatowanych już przez pisarkę motywach. Zaskoczona byłam chyba tylko raz - przy opowiadaniu, w którym pojawiły się: miłość bez szans na ślub, seks, nieślubne dziecko oddane do adopcji, przemoc i wreszcie morderstwo. Wszystko w jednym dziele...
Polecam fanom twórczości L. Maud Montgomery, a sama zamierzam sięgnąć po Dzban ciotki Becky, którego jakoś nigdy nie miałam okazji przeczytać oraz po biografię pisarki Maud z Wyspy Księcia Edwarda.
* Przychodzi mi do głowy, że po prostu użyto tłumaczenia ze "Spełnionych marzeń", a przy uzupełnianiu o niepublikowane wcześniej fragmenty imiona przytaczano w oryginale. A nikt potem widocznie tego nie korygował. Może brakuje im w wydawnictwie moli książkowych, które znają poprzednie części cyklu...
Przeglądałam tę książkę w Empiku i zastanawiałam się, czy kupić, ale chyba dobrze zrobiłam, że wybrałam inną :) Książka ma całkiem zgrabną promocję, a widzę, że byłabym bardzo zawiedziona, bo to pierwsza recenzja, jaką czytam. W takim razie pozostaje mi wracać do poprzednich tomów w poszukiwaniu Ani :)
OdpowiedzUsuńJeszcze kilka lat temu pewnie od razu rzuciłabym się na tę książkę, ale teraz, chociaż nadal mam ogromny sentyment do Ani, raczej mi się nie chce. Tym bardziej, że opowiadań L.M. Montgomery nie wspominam szczególnie dobrze.
OdpowiedzUsuńPolskie tłumaczenia książek tej autorki to zawsze był jeden wielki chaos. Różne tytuły, różne imiona. Generalnie jestem za tym, żeby nie tłumaczyć imion, wtedy nie byłoby zamieszania. Ale z drugiej strony już nie mogę sobie wyobrazić Matthew i Marilli zamiast Mateusza i Maryli. :)
"Dzban ciotki Becky" (czy "W pajęczynie życia"^^)bardzo serdecznie polecam. Biografia "Maud z Wyspy Księcia Edwarda" nie była według mnie zbyt dobra, ale można przeczytać. :)
Czytałam Anię z Zielonego Wzgórza i jej kolejne części i choć byłam nimi wręcz zauroczona po tę książkę mimo twojej zachęty, nie sięgnę
OdpowiedzUsuńpozdrawiam ! :D
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie wyobrażam sobie innych imion bohaterów cyklu o Ani, jak te do których przyzwyczaiła mnie seria wydana w latach '90 przez Naszą Księgarnię (zresztą wydaje mi się, że we wszystkich wydaniach z tamtego czasu występuje podobny "imienny" schemat).
OdpowiedzUsuńAle z drugiej strony ciekawa jestem tej książki, tak jak wszystkiego, co dotyczy Ani :) Chociaż muszę przyznać, że opowiadania nie wychodzą Montgomery tak dobrze jak powieści.
"Dzban ciotki Becky" nie przypadł mi specjalnie do gustu. Natomiast moimi ulubionymi książkami Montgomery, poza Anią, są "Błękitny zamek", a także seria o Pat i o Historynce :)
Rajzarogiem - zdecydowanie jeśli Ania - to tylko w prawdziwych tomach cyklu. Ja miałam nadzieję, że może jednak troszkę więcej informacji o niej się tu dopatrzę, ale niestety :(
OdpowiedzUsuńUltramaryna - jako dziecko bardzo lubiłam opowiadania Montgomery o Avonlea, ale kiedy spróbowałam po latach do nich wrócić, wydały mi się już bardzo naiwne. Natomiast powieści - o Ani, Emilce, Marigold itd. nadal uwielbiam niezmiennie.
Ja też mam ten problem z imionami - z jednej strony wolałabym wersję oryginalną imion, z drugiej - to oznaczałoby nie tylko Marillę i Matthew, ale także "Anne" zamiast Ani...
Tristezza - do tej pozycji akurat za bardzo nie zachęcam. Chyba, że ktoś bardzo chce poznać wszystkie dzieła tej pisarki. Pozdrawiam :)
Niedopisanie - ja też pamiętam Krzysia i Florę, ale o ile przełknęłabym Kennetha i Faith (konsekwentną), to Kuba Blythe mi zgrzytnął. Aż się musiałam zastanowić, co to za persona jest, ten Kuba...
OdpowiedzUsuńJa "Historynkę" chyba czytałam daaaaawno temu, bo tytuł kojarzę, ale treści już nie bardzo. Będę musiała sobie przypomnieć. Najbardziej, poza Anią, uwielbiam "Błękitny zamek", cykl o Emilce i "Czarodziejski świat Marigold" (vel "Czary Marigold").
Claudette - tak, ja też miałam serię Naszej Księgarni :) Ale trzeba przyznać, ze oni też lubili sobie poszaleć, przerabiając np. panią Rachel Linde na panią Małgorzatę Linde... I trudno się właściwie dziwić, gdyby przy wznowieniach chciano wrócić do oryginalnej Rachel - ale jednak ja mam zakodowane, że sąsiadką Maryli była Małgorzata.
Moje ulubione książki Montgomery wymieniłam już w odpowiedzi na komentarz Niedopisania. A tą "Historynkę" zdecydowanie muszę sobie przypomnieć :)
Uwielbiam cykl o Ani i jej rodzinie i na pewno sięgnę po tą książkę :) Cieszę się, że ją zrecenzowałaś, bo nie miałabym pojęcia, że została taka w ogóle wydana! :)
OdpowiedzUsuńcałe szczęście, że mnie ostrzegłaś, bo bym się chyba zaplakała, gdybym ją kupiła i tak się zawiodła
OdpowiedzUsuńPandorcia - ale uważaj, tam naprawdę najwięcej "Ani" jest w tytule... W treści tylko drobne wzmianki.
OdpowiedzUsuńKasia.eire - no właśnie, gdyby nie idiotyczny tytuł, człowiek by się cieszył, że przeczyta coś autorstwa L.M. Montgomery. A tak jest zawiedziony, bo miało być o Ani, a nie jest. Ech, te wydawnictwa.
Lubię książki o Ani z Zielonego Wzgórza, ale nie wiem, czy sięgnę po tą książkę. Może kiedyś...
OdpowiedzUsuńMasz rację, Anne zamiast Ani... To było dla mnie tak abstrakcyjne, że ten przykład nawet nie przyszedł mi do głowy. ;)
OdpowiedzUsuńOj, ja chyba po to nie sięgnę... Stałam ostatnio przed tą książką w Empiku, oglądałam, wąchałam, przeczytałam parę zdań, ale jakoś mnie jednak nie do końca ciągnęła. Uznałam, że to dziwne, bo kocham Anię. A może to po prostu intuicja?
OdpowiedzUsuńGrendella - na pewno intuicja. Ja moją niestety przydeptałam. Ssało mnie do tej książki, zaczęłam ją w empiku oglądać i widziałam, ze to nie wygląda na tom "Ani", ale przydeptałam głos rozsądku i kupiłam. Jeszcze nie zdecydowałam, czy się pozbędę, czy będę trzymać na półce z sentymentu.
OdpowiedzUsuńAż sprawdziłam, w moich wydaniach jest Jim, Krzyś i Flora, faktycznie konsekwencja w tłumaczeniu kuleje :) ale czytam taką wersję od dziecka, nazwanie Jima Kubą byłoby niewygodne dla mojej psychiki, już nie wspomnę o Kenneth zamiast Krzyś :)
OdpowiedzUsuńSporo recenzji tej książki przeczytałam, zdecydowanie nieprędko po nią sięgnę, podejrzewam, że jeśli kiedykolwiek, to przypadkiem, gdzieś, kiedyś u kogoś.
Ale "Dzban ciotki Becky" polecam i namawiam, jest cudny, złośliwy i chyba jest jedną z moich ulubionych książek L.M. Montgomery :)
Liritio - no widzisz, ja nawet w mojej notce nie mogłam się przemóc do Kuby i pisałam Jim/Kuba, bo miałam podejrzenie, że - podobnie jak ja - nikt imienia Kuba nie skojarzy z synem Ani. Myślę, ze stare niekonsekwentne tłumaczenie na tyle już się zakorzeniło w czytelniczej świadomości Polaków, że warto by już przy nim pozostać, ewentualnie opatrując nowe wydania posłowiem na ten temat.
OdpowiedzUsuńRany, mam teraz ogromną chęć na ten "Dzban ciotki Becky", aż bym popędziła do biblioteki od razu, ale dziś zamknięte ;/
Oj, ucieszyłam się na tę książkę, ale jjuż wiem, że nie mam najmniejszej ochoty jej czytać. I to zarówno jeśli o treść chodzi, jak i o nieszczęsne tłumaczenie, po co miałabym się zdenerwować. Szkoda, że wydawnictwo nawet się nie przyłożyło do wydania książki, którą i tak wciska czytelnikowi trochę go oszukując co do treści...
OdpowiedzUsuń"Dzban ciotki Becky" swego czasu bardzo kochałam, na równi niemal z ukochanym "Błękitnym zamkiem", choć to zupełnie inny rodzaj opowieści. Nie wiem, jak oceniłabym je teraz, ale "Dzban" jest pełen ciepła, subtelnej ironii, poczucia humoru i oczywiście miłości i wzruszeń. Na lato - myślę, że będzie pasował :)
Mandżuria - jeśli chodzi o tłumaczenie, to pomijając Florę-Faith dwojga imion, która jest wyraźnym błędem, to reszta tłumaczeń imion pojawiała się już chyba we wznowieniach Ani... Więc to w sumie nie błąd ani niedbałość, tylko takie widzimisię wydawnictwa. Nie mam pewności, ale tak mi się coś majaczy, że czytałam jakąś dyskusję na temat (bez)sensu zmiany imion w nowych wydaniach.
OdpowiedzUsuńMiałam okazję przeczytać tę książkę już jakiś czas temu, jak tylko ukazała się w Stanach. Też się rozczarowałam, że tak niewiele jest w niej o losach samej Ani... Jedne opowiadania mi się podobały, inne nie. Ale przynajmniej nie widziałam tych dziwnych imion w polskim przekładzie :-)
OdpowiedzUsuńwłaśnie czytam, ja stara baba, bo dostałam od Mikołaja:) nie moge powiedzieć, że wychowałam się na Ani, bo gdy ja byłam nastolatką to Ania jako osoba była dla mnie zbyt denerwująca;) pokochałam Anię dorosłą oraz jej dzieci jako zupełnie dorosła kobieta. kocham te Aniowskie klimaty, te wiejskie i małomiasteczkowe osobowości, które mimo upływu czasu, postępu i techniki niewiele się zmieniły.nie znam co prawda drugiej Ani, ale sąsiadkę Maryli i owszem:)
OdpowiedzUsuńlubię całą twórczość L.M. Montgomery, ze szczególnym wskazaniem - oprócz Ani - na Pat ze Srebrnego gaju oraz Bękitny zamek.
co do ksiązki, faktycznie ciężko przełknąć tego Kubę, może gdyby chociaż Jakub;)
najbardziej jednak nie mogę zdzierżyć tego, że właściwie to nikt w okolicy nie może znieść Ani, doktora i ich dzieci a już najbardziej to chyba Zuzanny, która - podobnie jak Rebeka Dew w Pat - jest akurat postacią w powieściach w tym wszystkim najbarwniejszą:)nie przypuszczałam dotychczas, że to tak kontrowersyjna rodzina;)
jednakże ta książka, w tym wydaniu, tłumaczeniu to po prostu pikuś w porównaniu do mej osobistej opinii, jaką posiadam na temat wszelkich ekranizacji Ani, gdzie tam juz nie tylko są przekłamania co do czasu, okresu czy faktów, ale i same przygody są z d...y wzięte.
pozdrawiam
sprostowanie:
OdpowiedzUsuńchodziło mi o Judytę Plum ale Rebeka tez była specyficzna:)
Paniiwonka - na Montgomery nikt nie jest za stary (z tym hasłem na ustach właśnie wypożyczyłam "W pajęczynie życia", jedyną jej powieść, której jeszcze nie czytałam). "Błękitny zamek" też uwielbiam, podobnie "Pat", ale w sumie każda jej powieść jest mi droga, trudno mi którąkolwiek wyróżnić.
OdpowiedzUsuńCo do sąsiadów Blythów - myślę, że wiele ludzi patrzy na nich jak w obrazek, a pozostali właśnie tego zapatrzenia nie mogą znieść. Ja, mimo wielkiej sympatii dla Ani i spółki, tez nie mogłam zdzierżyć tego nieustannego "bo doktor powiedział, "bo żona doktora powiedziała". Można tym obrzydzić nawet świętego.
Co do ekranizacji - zgadzam się! O ile pierwszą część Ani jeszcze lubię, to reszty chyba nawet nigdy nie obejrzałam, bo Ania na wojnie zgrzytała mi zbyt mocno. Za to polecam serial BBC z lat 70. "Ania z Avonlea". Nie jest to arcydzieło, ale jest dość wierny i całkiem przyjemnie się go ogląda, mimo pewnej jego "teatralności". Mam w planach wpis na temat ekranizacji książek Montgomery.
Pozdrawiam :)
Jeżeli chodzi o tą książkę, to szczerze mówiąc, ja też się rozczarowałam. Myślałam, że będzie opisywała losy Blythe'ów - Anię i jej rodzinę , ewentualnie losy jej dzieci albo wnuków. Poza tym książka nie jest zła - podobały mi się niektóre opowiadania i wiersze. A jeżeli chodzi o biografię L.M Montgomery autorstwa Mollie Gillen to polecam, jak dla mnie była naprawdę ciekawa.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam.Nie sęgne po tą książke nigdy w życiu! Okropna.Lecz może Ciotka Maud nie chciała by ją wydano?Miała pozostać anominową książką???Tego sie nie dowiemy
OdpowiedzUsuńTeż mnie ta niekonsekwencja w kwestii imion denerwowała- szczególnie, że przez pół jednego opowiadania starałam się sobie usilnie przypomnieć pod jakim imieniem znam "Kubę" Blythe. Bardzo frustrujące. Ta niechlujność tłumaczenia i błędy w posłowiu pana, który ponoć za to wydanie odpowiada bolały bardzo. Bardziej niż wtórne motywy i wspaniałość rodziny Blythe- do tego autorka zdążyła mnie przyzwyczaić;-)
OdpowiedzUsuńBardzo podobał mi się ten wpis!