Boskie sekrety siostrzanego stowarzyszenia Ya-Ya
(Divine secrets of the Ya-Ya sisterhood)
Zysk i ska, Poznań 2000
ss. 404
(Divine secrets of the Ya-Ya sisterhood)
Zysk i ska, Poznań 2000
ss. 404
Przy okazji wyzwania "Amerykańskie Południe w literaturze" Stowarzyszenie Ya-Ya przedefilowało przez blogi. Sama planowałam przeczytać tę książkę, ale prawdopodobnie współwyzwaniowiczki musiały wynieść wszystkie egzemplarze z biblioteki ;), bo nie udało mi się jej dostać. Teraz na szczęście ją odnalazłam i przeczytałam - co prawda już powyzwaniowo, ale za to prokrzepiąco i w ramach wychodzenia z doła. Którą to rolę, muszę przyznać, książka spełnia doskonale.
Ponieważ "Boskie sekrety..." pojawiły się na wielu blogach, postaram się treść przedstawić skrótowo:
Bohaterką jest czterdziestoletnia kobieta, Siddalee Walker, reżyser teatralny, którą pochopne stwierdzenie rzucone w wywiadzie do gazety poróżnia z matką, Vivi. Mimo spełnionej kariery i bliskiego własnego ślubu, Sidda jest emocjonalnie bardzo mocno związana z matką i nie potrafi sobie z tym poradzić. Dzięki albumo-pamiętniku, zatytułowanym "Boskie sekrety siostrzanego stowarzyszenia Ya-Ya", stworzonym przed kilkudziesięciu laty przez Vivi i jej trzy przyjaciółki, Sidda ma szansę wrócić jeszcze raz do świata swojego dzieciństwa, a nawet dzieciństwa matki, co pozwoli jej wiele rzeczy zrozumieć.
Matka Siddy - Vivi jest bardzo silną osobowością. Tak ją ukształtowało niezbyt szczęśliwe dzieciństwo, osłodzone przez trzy żywiołowe dziewczęta i fantastyczne przyjaciółki: Caro, Necie i Teensy. Dziewczynki są ze sobą tak mocno zżyte, że zakładają tajemnicze stowarzyszenie Ya-Ya, przypieczętowując je... hmmm... siostrzeństwem krwi. Ya-ya jest dla nich najważniejsze, wpływa na całe ich życie i, mam wrażenie, znajduje się na pierwszym miejscu, przed mężami i dziećmi. Sidda wychowuje się w cieniu Ya-Ya i może przez to jest taka zalękniona i niepewna siebie.
Nastawiłam się na niepodważalny bestseller i trochę się rozczarowałam. Ale nie bardzo mocno. Książkę naprawdę świetnie się czyta, ma intensywny klimat Południa, stowarzyszenie Ya-Ya i zwariowane pomysły jego członkiń są fantastyczne, niektóre sceny na długo zapadają w pamięć. Czepiać się będę dwóch tylko kwestii: 1. Niesamowicie drażniła mnie dorosła Sidda, która w wieku 40 lat sama nie wiedziała, czego chce i była gotowa skrzywdzić swojego ukochanego, żeby w spokoju przeżywać wewnętrzne rozterki. Nie odziedziczyła ani odrobiny charyzmy swojej matki, chociaż może jej wewnętrzne rozmemłanie może być tłumaczone syndromem DDA. 2. Przyjaźń łącząca Ya-Ya wydawała mi się zupełnie nieprawdopodobna. Nie bardzo wierzę w nastolatki, które się nie kłócą i nie obrażają, a także w przyjaźnie trwające całe życie - ludzie się zmieniają i więzi, które ich łączą też ewoluują. Gdyby to były dwie przyjaciółki, to jeszcze, ale to były cztery silne osobowości, nie chce mi się wierzyć, że żadna nie poszła swoją drogą.
W skali sześciopunktowej dałabym "Boskim sekretom..." 5, a teraz zamierzam obejrzeć ekranizację, zwłaszcza że ma bardzo dobrą obsadę oraz zachęcający trailer.
Ja właściwie też nie do końca rozumiałam ucieczkę Siddy i jej obawy, ze nie potrafi kochać, że nie wie jak to się robi. y
OdpowiedzUsuńPrzyjaźń trwająca całe życie - koncept niemal utopijny, tym bardziej w wykonaniu 4 dziewcząt/kobiet, ale chyba właśnie w tym tkwi urok tej książki, że ukazuje taką przyjaźń mimo wszystko, nawet jeśli wydaje się to nieprawdopodobne. Pokazuje coś pięknego i krzepiącego. Pozdrawiam serdecznie :)
Tego 'y' po pierwszym zdaniu miało nie być ;)
OdpowiedzUsuńJeszcze odnośnie ekranizacji - nie dałam rady jej obejrzeć. Twórcy filmu zrobili z Ya-ya jakieś komediowe stetryczałe wariatki kultywujące dziwne rytuały, a Sandra Bullock to już mi wybitnie nie pasuje do tej roli. Z tym, że ja się absolutnie zakochałam w książce i niełatwo było mi zaakceptować jakiekolwiek odstępstwo od pierwowzoru, a jeszcze trudniej oglądać wizję jakże inną od moich własnych wyobrażeń.
OdpowiedzUsuńA ja wierzę, że taka przyjaźń jest możliwa... trzeba tylko chcieć. Zgadzam się z Lilithin co do filmu (udało mi się dobrnąć do końca). Sandra Bullock w roli Siddy to kompletne nieporozumienie, Connora też inaczej sobie wyobrażałam. Wszystko jest poprzekręcane, poprzeinaczane; jedynie klimat Luizjany udało się twórcom ładnie uchwycić. Książkę uwielbiam i uważam, że na jej podstawie można było zrobić ten film o wiele lepiej.
OdpowiedzUsuńpolowałam swego czasu na tą książkę, zawsze mi umykała, może gdzieś w bibliotece ja w końcu upoluję:)
OdpowiedzUsuńfilm jak film, ani ziębi ani grzeje a szkoda bo potencjał ma
Kocham tę książkę, kocham te kobiety :D
OdpowiedzUsuńA film dobry :) :) :)
Lilithin - zgadzam się z Tobą :) Co do ekranizacji też miałaś rację - ja obejrzałam film w całości, ale zawiodłam się. Sandrę Bullock bardzo lubię, ale tu kompletnie nie pasowała. Za to zachwyciła mnie dziewczynka grająca małą Siddę. Stare Ya-Ya były nawet sympatyczne, ale wycięto wszystkie sceny z przeszłości, które dawały pojęcie, skąd właściwie stowarzyszenie się wzięło i jak ktoś nie czytał książki, to chyba mu ciężko było coś z tego zrozumieć.
OdpowiedzUsuńEireann - też uważam, że z takiej książki można zrobić świetny film. Niektóre epizody były fajne (nawet jeśli w roli słonicy wystąpił samolocik), klimat oddano dobrze, ale tyle świetnych wątków wycięto i skrócono... Zostawiono głównie wątki romansowe. Szkoda.
Mrsantares - szukaj, szukaj, bo warto. Film wyszedł nijako, ale książka Ci to wynagrodzi :)
Tucha - no widzisz, ja też się spodziewałam po tych wszystkich recenzjach, że pokocham i książkę, i bohaterki. Ale nie pokochałam i to są podwaliny mojego rozczarowania. Niemniej książkę bardzo polubiłam i uważam, ze warto było przeczytać.