Bardzo chciałabym tu rzucić jakimś ambitnym tytułem, najlepiej klasykiem, ale niestety - faza kryminalna trwa. Kradzione chwile na czytanie nie sprzyjają skupieniu nad lekturą wymagającą nadmiernego myślenia. No, dobra, tak źle nie jest, skończyłam wymagającego "Tytusa Groana" Mervyna Peake'a, którego nie zawaham się nazwać najdziwniejszą książką, jaką przeczytałam w życiu, ale pisać o nim chwilowo nie mam siły.
Przy okazji P.D. James pisałam o kameralnym śledztwie i braku efektownych pościgów, strzelanin, wybuchów itp. Za to w "Hipnotyzerze" fajerwerków nie brakuje, powieść zaczyna się i kończy z przytupem. To wymarzony materiał na film, nic więc dziwnego, że film już powstał (jeszcze nie oglądałam).
Trzeba przyznać, że małżeństwo ukrywające się pod pseudonimem Larsa Keplera pisze znakomicie, widać co dwie głowy, to dwa razy więcej pomysłów... Zaczyna się mocną sceną (nieco zbyt drobiazgowo opisaną) odnalezienia zwłok czteroosobowej rodziny, z tym że nastoletni chłopiec okazuje się jednak, mimo poważnych okaleczeń, żywy. Komisarz Joona Linna uświadamia sobie, że rodzice mieli jeszcze najstarszą córkę, mieszkającą poza domem, nie wiadomo gdzie dokładnie, a jeśli morderca chciał wymordować całą rodzinę (istnieją takie przesłanki), to grozi jej poważne niebezpieczeństwo. Trzeba natychmiast uzyskać informacje od rannego chłopca, który widział mordercę. Nie jest niestety możliwe przeprowadzenie zwykłego przesłuchania, wezwany zostaje więc hipnotyzer Eric Maria Bark.
Sto stron później wiemy już, kto jest sprawcą zbrodni i znamy motyw - a książka liczy sobie tych stron 630. Zastanawiacie się, o czym w takim razie będzie pozostałe pół tysiąca, skoro wszystko jasne? Ja też się zastanawiałam. Powiem Wam tylko, że autorzy tak potrafią zamotać historię, która wcale nie kończy się w momencie wykrycia i ujęcia mordercy, że nie można się oderwać aż do samego finału (w którym oczywiście znalazł się szczególnie widowiskowy pokaz fajerwerków).
Przymykam oko na prawdopodobieństwa fabularne, bo czyta się znakomicie i z pewnością sięgnę po pozostałe tomy, jeśli mi zbrodnicza faza nie minie...
Niepoprawna wielbicielka "Alicji w Krainie Czarów", zawyża poziom czytelnictwa, folguje nałogowi, uprawia tsudoku i hoduje dwa małe mole (książkowe). Poprzednia nazwa bloga (Jedz, tańcz i czytaj) zdezaktualizowała się - mam dzieci, nie mam czasu na nic, ale nadal czytam. Zamiast spać.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Winter is coming... Tym razem w komiksie.
Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...
-
Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...
-
Cztery lata wierni czytelnicy Jeżycjady odczekali się na przyjazd Magdusi do Poznania. Ja też czekałam. Oczekiwanie dłużyło mi się niemi...
-
Moje pierwsze zetknięcie z Jane Eyre było całkiem nieświadome. W wieku kilku lat oglądałam z rodzicami jakiś film i jedyne co z niego zapami...
Ooo, muszę sobie tę książkę zanotować. Niby kiedyś tam przemknęła mi przed oczami, ale Twoja recenzja sprawiła, że naprawdę mi się spodobała.
OdpowiedzUsuńJej, to ma aż tyle stron? Słuchałam audiobooka i czas mi zleciał migusiem, tak mnie wciągnęło. A o filmie nie wiedziałam, dzięki za info.
OdpowiedzUsuń