... czyli kwintesencja porządnej gotyckiej powieści. Polecano mi "Siostrzycę" już dawno i nawet przeglądałam ją w księgarni, ale jakoś nie mogłam się zdecydować. Trochę mnie zniechęcała okładka, całkiem ładna, ale pasowałaby mi do jakiegoś romansu i w sumie nie wiedziałam, czego się po tej powieści spodziewać - na pewno nie tego, co dostałam. Na szczęście w recenzji Marietty z Wyspy Książek znalazła sie okładka angielska, która zafrapowała mnie na tyle, że zdecydowałam się wreszcie sięgnąć po książkę. Szczęśliwie jeden z internetowych sklepów oferował ebooka w promocji, więc nawet nie musiałam czekać. A teraz żałuję, że nie mam wersji papierowej, bo chętnie bym ją ustawiła na półce - ostatnio coraz mniej książek spotyka ten zaszczyt.Koniec XIX wieku, w wielkim domu żyje pod opieką służby dwójka dzieci, przyrodnie rodzeństwo, 12-letnia Florence i cztery lata młodszy Giles. Formalnie są wychowywane przez wuja, ale ten przebywa daleko, więc nawet go nie znają, nie wiedzą też niemal nic o swoim pochodzeniu. Mają tylko siebie i są bardzo zżyte, więc nic dziwnego, że Florence wpada w rozpacz, kiedy mały Giles zostaje odesłany do szkoły. Ona zostaje w domu, bo wuj nie uznaje edukacji kobiet. Zdziwiłby się, gdyby wiedział, że dziewczynka zdołała już nauczyć się czytać i spędza potajemnie długie godziny w wielkiej choć zaniedbanej bibliotece rezydencji, a bystry umysł pozwala jej na zaawansowane słowotwórstwo (uwielbiam ten aspekt powieści, brawa dla tłumacza). Kiedy Giles wraca ze szkoły i wydaje się, że życie wróci do normy, w domu pojawiają się guwernantki, a wraz z nimi do domu wkradają się mroczne sekrety.

Nastrój powieści jest doskonale gotycki, autor wspaniale odmalował dziwny tryb życia dzieci, piętrzące się tajemnice i narastającą grozę. Florence, wielbicielka książek, twórczyni nowego języka, dręczona nocąchodzeniem i niepokojem o braciszka, to postać, która zapada w pamięć. Chociaż trochę się domyślałam rozwiązania, i tak świetnie się bawiłam przy lekturze.
Bardzo gorąco polecam wszystkim, z wyjątkiem świeżo upieczonych rodziców. Od książki nie można się oderwać, a niestety trudno pofolgować sobie w tym względzie z tygodniowym noworodkiem obok... Normalnie połknęłabym lekturę w dwa wieczory, a tak ciągnęłam ją dobrze ponad tydzień. Ale ogólnie z czasem na lekturę nie jest tak źle, bo w niezliczonych godzinach karmienia, bujania i trzymania na kolanach uśpionego szkraba (odłożenie do łóżeczka natychmiast wybudza z najgłębszego snu) niezastąpiony okazał się czytnik ebooków (papierową książką znacznie trudniej manewrować jedną ręką). Tak więc czytać czytam, i nawet zdumiewająco dobrze trafiam z lekturami, tylko zupełnie nie mam czasu pisać na blogu. Jak już się pojawi wolna chwila, to jest sto pilniejszych sposobów na jej wykorzystanie. Notki będą się pewnie pojawiać z dużym opóźnieniem i raczej formą nie powalą, tworzone w pospiechu. Niemniej postaram się, by się pojawiały, bo ku pamięci chciałabym sobie swoje wrażenia zapisywać.


