Udaje mi się czytać i to nawet ciekawe rzeczy, ale na pisanie już czasu brak, zresztą nieprzyzwoicie dużo go spędzam w internecie szukając fascynujących informacji z dziedzin budowlanych - jeśli kiedykolwiek sądziłam, że projektowanie wnętrz polega na doborze poduszek do koloru ścian, to już mnie życie z tego poglądu wyleczyło. Od dwóch miesięcy próbuję odpowiadać na pytania, gdzie chcę mieć rurkę, a gdzie kabelek i gniazdko, czując się zarazem boleśnie niekompetentna, a jednocześnie pod presją świadomości, że podjęte decyzje będą skutkować komfortem lub też jego brakiem przez kolejne lata.
A w temacie poniekąd książkowym:
Dwuodcinkowy miniserial na podstawie powieści Kate Mosse "Labirynt" to prawdopodobnie najgorsza ekranizacja, jaką obejrzałam w ostatnich latach i niniejszym oficjalnie jej NIE polecam. Żadnych zabaw w "sam zobacz i się przekonaj" nie zamierzam podejmować, film jest naprawdę fatalny i po prostu szkoda na niego czasu. Cały czas nie mogę się nadziwić, że zdzierżyłam tę produkcję do samego końca, mogę się wytłumaczyć tylko wyczerpaniem remontowym... Książka nie była arcydziełem - ot, takie czytadło, ale przyjemne i całkiem wciągające, zwłaszcza w swoim historycznym wątku.
Akcja i książki, i filmu rozgrywa się dwutorowo - współcześnie i w XIII wieku. Średniowieczna historia opowiada o krucjacie przeciwko katarom, których spora grupa mieszkała we francuskim mieście Carcassonne. Na pierwszy plan opowieści wysuwają się losy pięknej Alais i jej okrutnej siostry Oriane. W tle mamy trzy tajemnicze księgi i Świętego Graala.
Bohaterką współczesnego wątku jest Alice, która podczas wykopalisk natyka się na szkielety i zagadkowy pierścień - ściśle powiązane z wspomnianymi wydarzeniami sprzed kilkuset lat. Szybko okazuje się, że tajemnice sprzed lat są wiecznie żywe - a komuś bardzo zależy, by nie zostały ujawnione.
Klasyczny motyw dobrej i złej siostry - Alais i Oriane |
Rozczochrani obrońcy Carcassone |
Alice (Vanessa Kirby) zna tylko jedną minę |
Nie oglądajcie.
I tylko Carcassone warto zobaczyć... Najlepiej na żywo |
"Labirynt" zaczelam czytac, ale cos mi przeszkodzilo. Teraz z przyjemnoscia nadrobie lekture przed zobaczeniem filmu.
OdpowiedzUsuńKsiążka zdecydowanie przyjemniejsza niż film.
UsuńNo proszę! Książkę czytałam kilka lat temu i zdecydowanie dobrze wspominam tę lekturę. Szkoda, że ekranizacja "nie wyszła":)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i życzę cierpliwości przy remoncie:)
Chyba się nie przyłożyli ;)
UsuńDziękuję :)
Zgodnie z sugestią do Labiryntu nie wejdę. Życzę cierpliwości i wiary, że remont się jednak skończy. Bo się skończy. Mi wprawdzie pozostały ślady po całym procesie. Nad sobą mam na przykład niewielką dziurę w suficie z przyciętym kabelkiem, gdzie miała być lampa, a jej nie ma, ale tak się już do niej przyzwyczaiłam, że przestałam zauważać :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, choć w ten koniec to jakoś nie bardzo wierzę ;) Jak to, nie będzie worków gipsu i kartonów piętrowo poukładanych? Niemożliwe. Jeszcze miesiąc i chyba nawet przestanę zauważać ten chaos.
UsuńTakie drobiazgi poremontowe zawsze zostają na długie lata. Na początku bardzo pilnowałam, żeby wszystko było zrobione od razu do końca, żeby żadnych prowizorek nie zostawiać, ale już mi przeszło. Teraz to bym tylko chciała móc przejść z pokoju do pokoju po linii prostej i skorzystać z innego mebla niż łóżko (wszystkie blaty i szafki zastawione po wierzchu i dookoła).
A nie mówiłam!
OdpowiedzUsuń:)
Taaaa... znamy niestety to cudowne uczucie mieszkania na placu budowy. Tylko - ku pokrzepieniu serca - dodam, że było to w odległych czasach, kiedy nie istniały supermarkety budowlane, kafelki (zwane w Krakowie flizami) kupowało się za dolary w Pewexie albo z ogłoszenia w gazecie, ciągle za ciężki pieniądz, brało się, co rzucili - dziś wszystko się zmieniło i tylko chyba fachowcy pozostali ci sami.
(Przede mną ponowny remont łazienki - chyba się zabiję!)
Gdyby nie supermarkety, to już byśmy chyba całkiem oszaleli. Tak to przynajmniej wszystko jest w jednym miejscu, nie trzeba ganiać od sklepu do sklepu, o zdobywaniu sposobem nie wspominając. Z drugiej strony - przynajmniej decyzje były prostsze, bo "brało się, co rzucili" ;) A ja teraz analizuję, czy na pewno trzeba było brać białe kafelki 20x25, a nie 30x33 albo 40x60 wręcz :D O trudniejszych elementach wyposażenia wnętrz nie wspominając.
UsuńRemontu nie zazdroszczę, właśnie jestem świeżo po, a właściwie na etapie "jeszcze-wcale-nie-po", bo za kilka miesięcy będą przeciągać ciepłą wodę z wodociągu i nie opłacało się wszystkiego wykańczać.
A ja chyba jednak obejrzę. :)
OdpowiedzUsuńDaj znać, jak wrażenia :)
UsuńNo proszę, a książka taka fajna (bo mnie się bardzo podobała)... i tak popsuli film? No to nie obejrzę. O.
OdpowiedzUsuńNo, popsuli. Dziwne, bo książka w swoim czasie była bardzo szumnie promowana, a zekranizowali jakoś tak byle jak.
UsuńObejrzałam film, nie miałam wielkich oczekiwań to raz, zmęczona nieludzko byłam to dwa, może dlatego łyknęłam jak gęś tuczona. I żal mi było cały czas, że książki nie czytałam. Współczesny wątek faktycznie paszteciarski, ale 'stare' momenty jakoś nadrobiły. Nie uważam filmu za dobry, ale tak wieczorem do winka czemu nie? Dla odmiany, bo ostatnio jakieś ciężkie oglądaliśmy
OdpowiedzUsuńJa chyba tylko ze względu na zmęczenie dociągnęłam do końca. Bo niby wiedziałam, że mi się nie podoba, ale wyłączyć nie miałam siły ;) Historyczna część w istocie nieco ratowała całość, ale i tak książka bez porównania lepsza.
UsuńUwielbiam seriale historyczne, ale ten sobie odpuszczę. Poza tym rozdrażniła mnie mina na zdjęciu tej całej Alice. A skoro miała tę samą minę przez dwa odcinki...
OdpowiedzUsuńZa to dziękuję za przybliżenie książki. Ogromnie zaciekawiła mnie tematyka.
Tak, to właśnie ta mina towarzyszyła naszej bohaterce przez caluśki film...
Usuń